sobota, 31 marca 2012

Nowe nabytki

Po kilkudniowej chorobowej i podróżniczej przerwie, wracam z nowymi nabytkami. Na początek dwie upolowane ostatnio na wyprzedaży książki Jane Austen. Autorki chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. "Dumę i uprzedzenie" oraz "Opactwo Northanger" oczywiście czytałam (i żeby to raz! ;)), ale tym razem mam zamiar sięgnąć po angielskie wersje. Bardzo mnie ten nabytek cieszy, choć, niestety, poczeka sobie do wakacji zapewne...

 

Kolejny nabytek, który przyjechał ze mną z Niemiec i od tej pory jest w stałym użyciu, to  podstawka na książkę. Ileż łatwiejsze stało się czytanie przy jedzeniu! :)


Nowy stosik pojawi się pewnie jutro, tak, żeby był już kwietniowy. A recenzje w nowym tygodniu. Trudno mi znaleźć czas na ich pisanie przez zamieszanie ostatnich dni, ale mam nadzieję, że się uda.

sobota, 24 marca 2012

"Tam gdzie ty" Jodi Picoult


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Premiera: styczeń 2012
Stron: 568
recenzja dla:

Za wszelką cenę

Jodi Picoult jest znana ze swoich powieści, które dotykają tematów trudnych, często bolesnych, a z pewnością „chwytliwych” medialnie. W najnowszej książce sięga nie po jeden, ale aż kilka z nich – rozwód, związki homoseksualne, zapłodnienie in vitro i „prawo własności” do powstałych podczas procedur medycznych, zarodków. Trudno powiedzieć czy o ich wyborze zdecydowało prawdziwe zainteresowanie tematyką, czy przeświadczenie, że właśnie taka powieść zdobędzie popularność...

Zoe i Max Baxter od lat są małżeństwem. Byli ze sobą bardzo szczęśliwi, kiedy zapragnęli mieć dziecko. Kolejne próby kończyły się niepowodzeniem, leczenie nie przynosiło rezultatów, postanowili więc zdecydować się na zabieg sztucznego zapłodnienia. Jednak nawet on nie był w stanie rozwiązać wszystkich problemów. Procedura in vitro udaje się, jednak Zoe rodzi martwe dziecko. Rozpacz i ból po tej stracie oraz rozwiane nadzieje na powiększenie rodziny, przeżywane oddzielnie, zamiast zbliżać małżonków do siebie, oddalają i niszczą małżeństwo. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia Zoe i Max dochodzą do wniosku, że od miesięcy nie łączy ich już nic, poza obsesyjną chęcią posiadania dziecka. Rozstają się. Ona szuka pocieszenia w ramionach innej kobiety, on trafia do wspólnoty kościelnej, w której diametralnie zmienia swoje życie...
„Tam gdzie ty” to opowieść o niszczących skutkach obsesji posiadania dziecka. Kiedy początkowe marzenie zmienia się w obsesję, wszystko inne traci znaczenie. Max i Zoe przestają być parą kochających się ludzi, ona widzi w nim dawcę materiału genetycznego, z którego powstanie jej dziecko, on zrozpaczoną kobietę, próbującą zrealizować marzenie bez względu na środki. Przestaje mieć znaczenie miłość, zaufanie, wspólne życie… Wszystko jest podporządkowane jednemu celowi – dziecku. Kiedy więc kolejna próba kończy się fiaskiem, a zaplanowanego dziecka nie ma, nie pozostaje już nic wspólnego… Rozpacz pchnie dwoje bliskich sobie ludzi nie tylko do kłótni i rozstania, ale w konsekwencji doprowadzi na salę sądową, gdzie będą walczyć o prawo do swoich nienarodzonych jeszcze dzieci. To straszny obraz rozpadu ludzkiej relacji, egoizmu prowadzącego do krzywdy swojej i innych. Przerażające jest uprzedmiotowienie człowieka, który staje się środkiem do osiągnięcia celu (do spłodzenia dzieci) lub samym celem. Nic dziwnego, że w tym kontekście mówi się, że Zoe chce „mieć” dziecko, „posiadać” je, zupełnie jak jakikolwiek inny przedmiot, który można po prostu nabyć...
Abstrahując od tematyki książki, trudno zaprzeczyć kunsztowi literackiemu autorki. Picoult potrafi pisać w taki sposób, że wciąga czytelnika w wir wydarzeń, „każe się” nimi przejmować i przeżywać je, nawet, jeśli nie popiera poczynań bohaterów. Odnoszę jednak wrażenie, że w starciu Zoe i jej dziewczyna kontra Max i „jego kościół”, Picoult opowiedziała się po stronie tych pierwszych. Być może zrobiła to nie do końca świadomie, poddając się przyzwyczajeniom i stereotypom, ale nie zmienia to faktu, że członkowie kościelnej wspólnoty zostali odmalowani jak fanatycy, tuszujący swoje własne problemy i zgrywający świętych pomimo licznych grzeszków. Obie panie stały się natomiast niewinnie prześladowanymi...
Mimo tych zarzutów uważam, że książkę przeczytać warto, będzie to lektura wartościowa, zwłaszcza z racji aktualności tematyki. Dodatkowym i zaskakującym plusem książki jest maleńka płyta, którą do niej dołączono. Zawiera piosenki dopasowane do treści powieści, w której dodatkowo, przed każdym rozdziałem zaznaczono jakiego utworu najlepiej posłuchać. A słucha się bardzo przyjemnie, również po zakończeniu lektury...

moja ocena: 6/10

niedziela, 18 marca 2012

Stosik niespodzianka i... wiosna!


Spotkała mnie bardzo miła niespodzianka - przesyłka z wydawnictwa Znak, z której ułożył się właściwie osobny stosik. Bardzo mnie ucieszył, zwłaszcza, że składa się z książek moich ulubionych autorów, z ks. prof. Michałem Hellerem na czele ("Wszechświat jest tylko drogą"). Do tego "Filozofia dramatu" Tischnera, "Kobieta w lustrze" E. E. Schmitta oraz "Genialna maszyna. Biografia serca." braci Amidon. Tą ostatnią pochłonęłam w ciągu jednego dnia. Fascynująca lektura! Recenzje już niedługo ukażą się na stronie Lubimy czytać i tutaj.

Tymczasem piękna wiosenna pogoda pozwoliła mi wreszcie wyjechać na wieś. A tam z "Kobietą w lustrze" mogłam oddać się ulubionemu rytuałowi - czytaniu w ogrodzie. Obowiązkowo, oczywiście, z herbatą. Wiosna zmienia perspektywy! I na dowód, że faktycznie mamy wiosnę - wczoraj, w moim magicznym ogrodzie:

piątek, 16 marca 2012

"Puszczyk" Jan Grzegorczyk


Wydawnictwo: Znak
Premiera: styczeń 2012
Stron: 432
recenzja dla:

Grzegorczyk trzyma poziom

Książki Jana Grzegorczyka mają w sobie coś takiego, co sprawia, że są łatwo rozpoznawalne. I nieistotne, czy czytamy o ludzkich dramatach, umieraniu, kapłańskim światku i jego urokliwych bohaterach, świętej Faustynie, czy zmęczonym życiem pisarzu, który nagle zmienia się w detektywa – po prostu wiemy, że to Grzegorczyk i koniec. Kiedy próbowałam zdefiniować owo „coś”, odkryłam, że to zadanie praktycznie niewykonalne... Na czym więc polega geniusz autora? Myślę, że tkwi w spojrzeniu na rzeczywistość – ostrym i bardzo szczegółowym, odzierającym z masek i pozorów. Polega na umiejętności przelania spostrzeżeń na papier w sposób prosty, szczery i całkowicie pozbawiony lukru. Grzegorczyk nie koloruje szarej rzeczywistość, nie tworzy bohaterów idealnych, a przez to nierealnych, nie organizuje im niesamowitych splotów wydarzeń z obowiązkowym happy endem. Czy którykolwiek z nich jest doskonały albo zwyczajnie szczęśliwy? Nie. Są frustraci, starzy kawalerowie, zrzędliwe stare panny, rozwodnicy i wdowcy, księża niepewni powołania, oszuści wszelkiej miary, ludzie rozczarowani, zagubieni, skończeni lub zwyczajnie zmęczeni życiem. Dokładnie tacy jak my, nasi sąsiedzi i koledzy z pracy. Bohaterowie Grzegorczyka są tak prawdziwi, że nie potrafimy się oderwać od lektury ich przygód!
Stanisław Madej, którego poznaliśmy już w „Chaszczach”, jest takim właśnie nieidealnym bohaterem – ma swoje lata, a nadal jest samotny, pisał, ale kariery nie zrobił, ostatecznie uciekł z miasta i od swojego życia, żeby ukryć się w leśnej głuszy. Miał zamiar wrócić do pisania, ale… znowu wyszło nie do końca tak, jak planował. Pewnej nocy odnajduje w parafialnym kościele zwłoki proboszcza. Wszyscy są przekonani, że śmierć księdza była nieszczęśliwym wypadkiem, ale Madej w to nie wierzy. Zwłaszcza, że proboszcz miał mu przekazać książkę, która teraz zniknęła, a spod kościoła w chwilę po śmierci duchownego odjechał jakiś samochód... Postanawia więc, rozwiązać zagadkę własnymi siłami. Szybko znajdują się osoby, które twierdzą, że mają ten sam cel. Problem polega na tym, że nie wszystkie są szczere i chcą pomóc Stanisławowi. A przekonanie się, kto jest po jego stronie, będzie wymagało sporego sprytu i wystawienia na próbę przyjaźni. Oczywiście, w całej historii nie zabraknie kobiet i kłopotów związanych z interpretacją relacji damsko-męskich. Będą bohaterowie niezwykli, zabawni i ci poharatani przez życie. A taki zestaw gwarantuje wciągającą lekturę.

Z czystym sumieniem mogę polecić „Puszczyka” każdemu, kto ceni dobre, realistycznie zarysowane opowieści i nie potrzebuje w nich upiększeń i happy endów. Czyli każdemu, kto lubi czytać o prawdziwym życiu. Więcej, podejrzewam, że w ciemno mogłabym polecać każdą nową książkę Jana Grzegorczyka. I mam nadzieję, że tych jeszcze sporo przed nami...

moja ocena: 9/10

czwartek, 15 marca 2012

"Śmiertelne zespolenie" Frank Tallis

 
 
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Premiera: styczeń 2012
recenzja dla:
Retrokryminał z psychoanalizą w tle

„Śmiertelne zespolenie” to książka bardzo nietypowa. Z jednej strony kryminał w kolorach retro, z drugiej – skrócony wykład psychoanalizy z wyraźnym ukierunkowaniem na aberracje seksualne. Nie brakuje tutaj zagadkowych morderstw, emocjonujących dochodzeń, ale też… relacji z kozetki w gabinecie psychologa.

Chociaż głównym bohaterem jest Max Lieberman, od którego nazwę wzięła seria książek, równie obszernie opisywane są przygody jego przyjaciela, inspektora Oskara Rheinhardta. Obaj panowie, na co dzień trudniący się zupełnie innymi zajęciami, lubią spędzać razem czas po godzinach. A czasem łączą swoje siły w policyjnym śledztwie, zwłaszcza, jeśli do akcji wkroczył seryjny morderca, o wyraźnym skrzywieniu na tle seksualnym.
Akcja toczy się w cesarskim Wiedniu, mieście muzyki i kawiarni, z których wiele poznajemy na kartach powieści. Sielankę kulturalnego życia przerywa seria morderstw młodych kobiet. Ich związek jest ewidentny, bowiem, jak stwierdza współpracujący z policją patolog doktor Mathias, każda z ofiar została zabita po odbyciu stosunku seksualnego, na który się zgodziła. Z wywiadu zebranego przez Rheinhardta szybko wyłania się postać tajemniczego mężczyzny o smoliście czarnych włosach, błękitnych oczach i… szpitalnym zapachu. Tutaj ślad się niestety urywa, nikt bowiem nie wie nic więcej na jego temat. Do akcji wkracza doktor Lieberman, który analizując dotychczasowe zachowanie, próbuje tropić mordercę. Jednocześnie konsultuje przypadek ze swoim autorytetem – profesorem Sigmundem Freudem. Ten zabieg pozwolił autorowi, który sam przecież jest praktykującym psychologiem klinicznym, wprowadzić na karty powieści znanego naukowca i pozwolić mu opowiedzieć o psychoanalizie. Co ciekawe, wątek ten wcale nie wydaje się sztuczny, doskonale komponuje się z całością książki.
Absolutnym mistrzostwem są kreacje bohaterów „Śmiertelnego zespolenia”. Każda została stworzona z niezwykła precyzją i dokładnością wyrażającą się w szczegółach – codziennych zwyczajach, drobnych wadach. To sprawia, że nabierają życia, przestają być płaskie i papierowe, ale wciągają nas w wir wydarzeń. Sam inspektor z jednej strony jest doskonałym detektywem, surowym stróżem prawa, wymagającym zwierzchnikiem, a z drugiej kochającym mężem i miłośnikiem ciasteczek swojej żony, rozczulającym się nad kształtem foremki, której użyła do pieczenia. Jest zwyczajnym człowiekiem, takim, jak każdy z nas, dlatego trudno go nie lubić. Inaczej sprawa ma się z mordercą, którego dokładny portret psychologiczny również z czasem poznajemy. I on jest bardzo realistyczny, a przez to… przerażający. Trudno się dziwić perfekcji autora w tym względzie, który jako psycholog doskonale wiedział, jak wykreować każdą z osób. Może nawet niektóre z nich miały swój pierwowzór, zaczerpnięty z lekarskiej praktyki ich twórcy?

Podczas lektury poznajemy też realia życia w ówczesnym Wiedniu. Jednymi z ciekawszych zagadnień są kwestie wchodzenia kobiet w męskie dotąd zawody oraz… ich ubioru. Poznajemy Frau Vogl kierującą znanym zakładem krawieckim, wprowadzającą nowy model kobiecej sukni, pozbawionej gorsetu i luźnej, a przez to dającej swobodę ruchu. Jesteśmy też świadkami uroczej wymiany zdań bohaterów na ten temat, dzięki czemu możemy się przekonać jak wówczas mężczyźni zapatrywali się na tą kwestię. Przykładem kobiety pracującej w „męskim zawodzie” jest przyjaciółka doktora Liebermana, doskonała mikroskopistka i początkująca patolog, która wkupi się w łaski doktora Mathiasa (co nie udało się dotąd żadnemu mężczyźnie!).

Jedyny i w dodatku drobny minus opowieści to duże skupienie autora na kwestiach seksualnych zboczeń, obfitość ich opisów i dość plastycznie odmalowane sceny sekcji zwłok. Dodają realizmu, owszem, ale nie polecam lektury podczas posiłku.
Podsumowując, mogę z czystym sumieniem polecić „Śmiertelne zespolenie” fanom kryminałów, zwłaszcza tych, rodem z minionych epok. Również miłośnicy psychologii, nie tylko psychoanalizy i Freuda, znajdą w niej wiele interesujących wątków. 

moja ocena: 6,5/10

poniedziałek, 12 marca 2012

"Pod nocnym niebem" Rachel Hore


Wydawnictwo:Prószyński i S-ka
Premiera: marzec 2012
Stron: 576
recenzja dla:

Przeszłość zapisana w snach

„Pod nocnym niebem” to książka fascynująca, wciągająca już od pierwszych stron i trzymająca w napięciu do końca. I chociaż to opowieść niezwykła, nie brnie zbyt daleko w fantastykę i wątki paranormalne. Można powiedzieć, że zachowuje w tej kwestii idealną równowagę. Szczypta tajemnicy, odrobina niemożliwego i… wystarczy.
Główną bohaterką jest Jude, która pracuje w domu aukcyjnym Beecham’s, gdzie zajmuje się wyceną starych książek, rękopisów i całych bibliotecznych kolekcji. Młoda, odnosząca sukcesy pani doktor, która kocha historię, nie spodziewa się nawet, że tym razem to historia odnajdzie ją… Stanie się to za sprawą zlecenia wyceny kolekcji, pozostawionej przez osiemnastowiecznego astronoma z dworku Starbrough Hall w Norfolk. Anthony Wickham, bo o nim mowa, pozostawił po sobie całą bibliotekę cennych woluminów, odręcznych zapisków, dzienników obserwacji nieba, a nawet specjalistyczny sprzęt i tajemniczą wieżę w ogrodach… Kiedy Jude zajmie się badaniem dziedzictwa, pozna nie tylko uroczych spadkobierców naukowca, ale też… dzieje własnej rodziny. Dziwnym trafem okażą się one nierozerwalnie związane ze starym dworem. Przy okazji odwiedzi mieszkającą w pobliżu babcię i siostrę, z którą nie dogaduje się najlepiej. A kiedy okaże się, że jej siostrzenica Summer ma koszmary senne łudząco podobno do tych, z którymi borykała się w młodości Jude, sprawa nabierze tempa. Czy tajemnicze sny nawiedzały kogoś jeszcze? Czy można je dziedziczyć?

Książka Rachel Hore to mistrzowsko skomponowana i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach historia. Wątki dotyczące historii astronomii zostały zaczerpnięte z literatury fachowej i starannie opracowane, wśród wspomnianych postaci pojawiają się osiemnastowieczni astronomowie i szlifierze soczewek do teleskopów.Wzorując się na córce jednego z nich, autorka wykreowała Esther. Ta niezwykle tajemnicza i fascynująca postać jest osią łączącą przeszłość z teraźniejszością, a jej dramatyczne losy poruszają serca bohaterów i skłaniają do poszukiwań. Jude wraz z siostrą, Wickhamami i poznanym niedawno Euanem będzie próbowała rozwiązać kilka zagadek jednocześnie. Troskę o siostrzenicę połączy z odkrywaniem rodzinnej tajemnicy, poszukiwaniem źródła niezwykłych snów, dociekaniem pochodzenia zaskakującego znaleziska i oczywiście, badaniem księgozbioru Starbrough Hall. Pomimo natłoku zajęć, znajdzie czas na kilka nowych znajomości…
„Pod nocnym niebem” to książka dokładnie taka, o jakiej marzyłam. Fascynująca, wielowątkowa, skrywająca wielkie tajemnice, a jednocześnie twardo osadzona w rzeczywistości i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Jude zdobyła moje serce już na początku powieści. Trudno było nie utożsamiać się z taką bohaterką – kobietą wykształconą, fachowcem w swojej dziedzinie, a jednocześnie kryjącą głęboko bolesne wspomnienia. Spędziłam z powieścią kilka cudownych godzin i z pewnością sięgnę po inne książki autorki, zarówno istniejące, jak i te, które mam nadzieję, jeszcze powstaną. Gorąco polecam!

moja ocena: 9/10 

 

niedziela, 11 marca 2012

Stosik marcowy


A oto i marcowy stosik. Ostatnio mam szczęście do otrzymywania egzemplarzy recenzenckich w postaci zbindowanych wydruków, a nawet luźnych kartek (co ma swoje zalety - można komunikacją miejską wozić książkę "w ratach" :) ).
Kolejno od dołu:
  • Orhan Pamuk "Inne kolory" z Wydawnictwo Literackiego (przedpremierowo - ukaże się w maju);
  • Elif Safak "Czterdzieści zasad miłości" z WL (premiera w kwietniu);
  • Rachel Hore "Pod nocnym niebem" od Prószyńskiego - przeczytana i bardzo polubiona ;), recenzja wkrótce (premiera też);
  • Frank Tallis "Śmiertelne zespolenie" Wyd. Dolnośląskie - zrecenzowana;
  • Diane Chamberlain "Szansa na życie" Prószyński i S-ka;
  • Ursula le Guin "Morski trakt" z Książnicy;
  • Peter Kreeft "Listy jadowitego węża", wyd. Promic - bardzo jestem ciekawa tej książki; 
  • Anna Quindlen "Do ostatniej łzy" wyd. Sonia Draga; 
  • Hanna Cygler "Bratnie dusze" wyd. Rebis - czytam aktualnie. 
    Brakuje na zdjęciu "Świat musi mieć sens...", zrecenzowanej w poście poniżej. 

piątek, 9 marca 2012

"Świat musi mieć sens. Przerwana rozmowa abpa Józefa Życińskiego i Aleksandry Klich"


Wydawnictwo: Agora
Premiera: luty 2012
Stron: 152
recenzja dla:

Rozmowa niedokończona

Książka, będąca zapisem rozmów Aleksandry Klich z arcybiskupem Józefem Życińskim, ukazuje ich bohatera ze strony, z jakiej niewielu z nas go znało. Część kojarzyła go zapewne z lubelskim biskupstwem, inni – z naukową karierą, profesorskim stopniem i wykładami na KUL-u. Niewielu wiedziało, że pod godnościami i ogromną wiedzą, ukrywał się człowiek absolutnie niezwykły – otwarty, szczery i skłonny do żartów… samotnik.
Chociaż w tytule publikacji widnieje informacja, że to przerwana rozmowa, a dziennikarka, jak sama zaznacza we wstępie, ma do dzisiaj zapisaną w kalendarzu informację o nieodbytym spotkaniu z arcybiskupem, trudno sobie wyobrazić więcej tematów, które mogliby wspólnie poruszyć… Te, na które starczyło czasu, zaskakują różnorodnością i często również kontrowersyjnością. Podtytuły rozdziałów, będące cytatami z odpowiedzi Życińskiego, mówią same za siebie: „Otwartość. Katoliku, nie machaj szabelką”, „Kobieta. Czy singielka może być katoliczką?”, „Seks. Dlaczego w Kościele częściej rozprawia się o ciele niż o duchu?”, „Pieniądze. Dlaczego Kościół nie rozda swojego majątku ubogim?” i tak dalej… Są też rozdziały bardzo osobiste, w których arcybiskup opowiada o samotności, którą nie tylko zaakceptował, ale wręcz pokochał, czy o oskarżeniach o współpracę z SB. Co i na jakie tematy mógł jeszcze powiedzieć? Nie dowiemy się nigdy, Józef Życiński zmarł 10 lutego 2011 roku, dokładnie tydzień przed planowanym dalszym ciągiem wywiadu…
Niezwykle ciekawą częścią rozmowy były dla mnie opowieści o życiu arcybiskupa, o jego umiłowaniu nauki i książek, czytaniu ich wszędzie i zawsze, pewnej samotności, wynikającej z owego zamiłowania, ale też z pełnionej funkcji oraz wspomnienia przyjaciół i autorytetów. Nie mogło wśród nich zabraknąć oczywiście Jana Pawła II, mowa również o księdzu Józefie Tischnerze, Leszku Kołakowskim oraz najserdeczniejszym przyjacielu Michale Hellerze. Z tym ostatnim tworzyli przez lata zgrany duet naukowców, śmiało wytyczających nową ścieżkę w polskiej nauce. Swoimi książkami o matematyczności świata, kosmosie, fizyce silnie związanej z teologią i filozofią, przemijaniu, ewolucji i procesach myślenia pociągnęli za sobą wielu naukowców, innych wychowali od podstaw, a z pewnością doczekali się stałego grona czytelników. W wywiadzie dowiadujemy się, jak powstawały wspólne prace dwóch wybitnych i nieustannie ogromnie zajętych naukowców. Arcybiskup Życiński wspomina też, jak poznał księdza profesora Michała Hellera i jak wielką rolę odegrał on w jego życiu. Zdumiało mnie początkowo, by później zachwycić, określenie „mutant”, którego użył w odniesieniu do tak bliskiej osoby, tłumacząc, że ktoś o tak nieprzeciętnej inteligencji i jednocześnie bezwzględny altruista, mógł się urodzić tylko na skutek niezwykłej mutacji genetycznej.

Rozmowa była przeprowadzona w atmosferze otwartości i serdeczności, bez unikania trudnych pytań, za to z dozą humoru i autoironii. Kiedy Aleksandra Klich przyznaje się, że czasem nie potrafi wysłuchać nudnego kazania, bo nie może się na nim skupić, arcybiskup proponuje, by tłumaczyła je sobie w myślach na angielski. On tak robi… Taki perełek jest więcej i, między innymi dzięki nim, książkę czyta się doskonale. A z każdą kolejną stroną rośnie żal, że ta rozmowa nigdy nie została dokończona… 

moja ocena: 10/10 doskonała!

czwartek, 8 marca 2012

"Klątwa tygrysa" Coleen Houck


Wydawnictwo: Otwarte
Premiera: marzec 2012
Stron:360
recenzja dla:

Tygrysy zamiast wampirów

„Klątwa tygrysa” to książka, o której mówi i pisze się sporo, reklamując ją jako alternatywę dla sagi „Zmierzch”. Trudno nie zgodzić się z taką opinią, jeśli uwzględni się pewne podobieństwa fabuły. Jednak powieść Colleen Houck zdecydowanie przewyższa książki Stephenie Meyer, zwłaszcza pod względem stylu. O ile autorka w kolejnych częściach sagi utrzyma ten poziom, to ja zdecydowanie opowiadam się nie za wampirami, ale za tygrysami.

Bohaterką książki jest osiemnastoletnia Kelsey Hayes. Jak wiele amerykańskich nastolatek w czasie wakacji, również ona szuka dorywczej pracy i trafia… do cyrku. Ma się tam zajmować „drobnymi pracami”, takimi jaki sprzedaż biletów, zamiatanie, przygotowania do spektaklu czy karmienie tygrysa. Tak, prawdziwego, białego tygrysa o imieniu Dhiren, który jest gwiazdą cyrku. Pokonując początkowy strach, Kelsey zaczyna się zaprzyjaźniać z ogromnym zwierzakiem i marzyć o wolności dla niego. To marzenie ma szansę się spełnić podejrzanie szybko, ponieważ w cyrku pojawia się bogaty obcokrajowiec, który chce kupić tygrysa i zawieźć do rezerwatu w Indiach. Proponuje dziewczynie spore wynagrodzenie i możliwość zwiedzenia egzotycznego kraju w zamian za opiekę nad Dhirenem podczas podróży. Kelsey oraz jej opiekunowie, z którymi mieszka od śmierci rodziców, zgadzają się na tą niezwykłą propozycję. I tak zaczyna się wielka przygoda…
Nie brakuje w niej niebezpieczeństw i tajemnic, ogromnych zaskoczeń, ale także wątku romantycznego. Akcja jest tak dynamiczna, że czytelnikowi trudno oderwać się od książki. Odnosi on wrażenie, że przegapi coś ważnego, jeśli tylko odwróci się na kilka minut. To zupełnie jak oglądanie doskonałego filmu przygodowego, którego akcja toczy się w pięknym i egzotycznym kraju, a bohaterowie odkrywają mroczne tajemnice z przeszłości. Autorka sięgnęła tutaj po niezwykle bogatą hinduską mitologię, tworząc nową legendę i doskonale osadzając ją w realiach współczesnych Indii. Sporo jest opisów starożytnych wierzeń, świątyń i zwyczajów, znajdziemy nawet cytaty z oryginalnych poematów sprzed wieków. Do tego tajemniczy język, którym czasami posługują się bohaterowie. Widać, że Colleen Houck poświęciła sporo czasu, aby merytorycznie przygotować się do napisania „Klątwy tygrysa”.
Przyznaję, powieść oparta jest na klasycznym schemacie, na jakim bazują dziesiątki podobnych książek i wykorzystuje te same słabości psychiki czytelników, a zwłaszcza czytelniczek. Oto mamy bohaterkę – przeciętną dziewczynę, nastolatkę, której życie nie jest łatwe, ani przyjemne. Jest samotna i nieszczęśliwa, zakochana i niezadowolona ze swojego wyglądu, nie akceptują jej rówieśnicy, nie ma rodziców lub przynajmniej jednego z nich, a jeśli ma - nie dogaduje się z nimi. Marzy o wielkiej miłości i innym życiu, rozczarowana zwyczajnością obecnego i tak dalej… Która z nas nie utożsami się z kilkoma przynajmniej cechami takiej bohaterki a przez to z nią samą? Kelsey wpisuje się w ten schemat doskonale. Mamy też bohatera – przystojnego, silnego i odważnego, absolutnie wyjątkowego, najczęściej z powodu niezwykłej natury, nieśmiertelności i tragicznej historii. I właśnie on, ten wymarzony młodzieniec, zwraca uwagę na całkowicie przeciętną niewiastę… Czy to nie jest dokładnie to, o czym każda z nas czyta z rozkoszą, bo, nawet jeśli podświadomie, marzy o takiej historii? O ile takie historie w książkach do tej pory bardzo mnie raziły, „Klątwę tygrysa” przeczytałam z przyjemnością. Polecam ją każdemu, kto lubi książki przygodowe z wartką akcją, osnutą wokół wielkich tajemnic, niezwykłe wydarzenia i romantyczne historie lub po prostu chce spędzić kilka godzin z porywającą lekturą, która oderwie go od rzeczywistości. 

moja ocena: 9/10
 

wtorek, 6 marca 2012

"Czas tajemnic" Marcel Pagnol

 
Wydawnictwo: Esprit
Premiera: grudzień 2011
Stron:300
recenzja dla:

Wspomnienie dzieciństwa

„Czas tajemnic” to kolejna część wspomnień francuskiego dramaturga i reżysera Marcela Pagnola, znanego z wybitnego poczucia humoru i błyskotliwego dowcipu. Po „Chwale mojego ojca” i „Zamku mojej matki” opowiadających o najwcześniejszych latach dzieciństwa autora, przenosimy się do okresu, kiedy życie małego Marcela zaczyna się zmieniać i nic nie jest już tak proste jak dawniej. Najpierw jego najlepszy przyjaciel z wakacyjnej wioski Lili przestaje mieć tyle wolnego czasu, zobowiązany do pracy w rodzinnym gospodarstwie. Później na horyzoncie pojawiają się ciemne chmury i nad chłopcem zawisa straszna wizja nauki w liceum i, co gorsza, żmudnych przygotowań do egzaminów wstępnych. Odtąd nie będzie już mógł biegać beztrosko po wzgórzach, żeby zastawiać sidła i łapać cykady od rana do wieczora. Teraz wraz z ojcem i wujem będzie powtarzał matematykę i historię.

To także czas tajemnic. Największą z nich jest zdecydowanie istnienie dziewczynek, które Marcel odkrywa przypadkiem pewnego dnia w osobie Izabelli. Chociaż doskonale wie, że dziewczynki są tylko gorszą, nieudaną wersją chłopców (bo nie potrafią chodzić po drzewach a do tego płaczą), nowa koleżanka jawi mu się jako księżniczka o niesłychanej urodzie. Nic więc dziwnego, że bierze sobie za obowiązek jej służyć, niezależnie od tego jak upokarzająca miałaby to być służba. A , jak wiadomo, młode królewny są bardzo wymagające wobec swoich rycerzy, każą im zjadać ślimaki, biegać na czworakach i robić inne rzeczy, które… dyskredytują wojowników w oczach niewiele rozumiejących kolegów. Stąd też Lili, odkrywszy gdzie jego dotychczasowy przyjaciel spędza czas, czuje się urażony i zdradzony.
Czy przyjaciele wybaczą sobie wzajemne urazy? Jak skończy się historia pierwszego zauroczenia młodego Marcela? Czy chłopiec poradzi sobie w nowej szkole i zdobędzie uznanie nauczycieli, jakiego oczekuje ojciec? O tym wszystkim, w niezwykle ciepły i humorystyczny sposób opowiada Pagnol w swoich wspomnieniach. Naprawdę trudno o lekturę mającą w sobie więcej uroku. „Czas tajemnic” przenosi nas w świat, który przeminął, pełen spokoju, dzieci biegających po słonecznych wzgórzach, rodzinnych wycieczek poza miasto w niedzielne popołudnia, pachnący lawendą i tymiankiem. Świat prosty i piękny, bez pośpiechu, który doskwiera nam wszystkim. Dokładnie taki, o jakim czasem marzy każdy z nas. Czy trzeba innej zachęty, by sięgnąć po książkę?

moja ocena: 8,5/10 

piątek, 2 marca 2012

"Krawcowa z Madrytu" Maria Duenas


Wydawnictwo: Świat Książki
Premiera: sierpień 2011
Stron: 598
recenzja dla:

Opowieść o kobiecej sile

„Krawcowa z Madrytu” to opowieść o kobiecie silnej i zaradnej, pełnej czaru i wdzięku, po prostu wyjątkowej.
Kiedy poznajemy Sirę, jest ona młodą mieszkanką Madrytu lat trzydziestych XX wieku. Pomaga mamie w zakładzie krawieckim, gdzie cierpliwie zdobywa kolejne umiejętności, wciąż pozostając tylko pomocnicą. Spotyka się z młodzieńcem, z którym planuje ślub, dokładnie tak, jak wypada, chociaż nie czuje do niego wielkiej namiętności. Żyje bez szczególnych aspiracji, poddając się biernie biegowi wydarzeń. Kiedy więc jej wybranek wymyśla, że Sira nauczy się pisać na maszynie i będzie pracować jako stenotypistka, zgadza się. Wspólnie udają się do sklepu, żeby zakupić maszynę… i ten dzień zmienia życie młodej kobiety. Motorem napędzającym zmiany stanie się przystojny sprzedawca…

Sira, zauroczona mężczyzną, porzuca dotychczasowe poukładane życie i wyjeżdża z kraju zagrożonego wojną. Wiedzie rozrzutne, szalone życie, do momentu, w którym okazuje się, że jej kochanek znika, a ona zostaje sama z nienarodzonym jeszcze dzieckiem, niezapłaconymi rachunkami i bez jakichkolwiek oszczędności. Ten dramatyczny obrót spraw, paradoksalnie, wyzwala w niej ogromną siłę. Sira zmienia swoje życie. Dokąd ją te zmiany doprowadzą?

Z nieśmiałej dziewczyny bez ambicji przemienia się w kobietę silną, zaradną, a nawet sławną. Jest mieszkanką różnych miast i krajów, krawcową, uwodzicielką i szpiegiem. A czytelnik ma okazję śledzić tą niezwykłą przemianę, opisaną przez autorkę z ogromną precyzją. Poznajemy również zawiłe losy rodziny i bliskich Siry, uwikłanych w wojnę domową i później światową. Maria Duenas przygotowując się do tej części książki, zgłębiła literaturę fachową, której spis można znaleźć pod koniec „Krawcowej z Madrytu”. To imponujące, podobnie jak warsztat literacki autorki, która zadebiutowała tak doskonałą powieścią.

„Krawcową z Madrytu” czyta się jednym tchem, pomimo jej obszerności. Portret głównej bohaterki został nakreślony z niezwykłą precyzją, dodającą jej realności. Wrażenie to pogłębiają świetnie oddane realia dramatycznego okresu historii, w którym osadzona została akcja powieści. Można wręcz odnieść wrażenie, że to książka historyczna lub przynajmniej oparta na prawdziwej historii. Z pewnością spodoba się czytelnikom, którzy cenią nie tylko wartką akcję, ale też rozbudowane opisy rzeczywistości, w której się ona toczy. Z pewnością powieść Marii Dueanas jest jednym z bardziej znaczących debiutów literackich ostatniego czasu. Dołączam nazwisko autorki do grupy wielkich współczesnych pisarzy hiszpańskich i z niecierpliwością czekam na kolejną książkę. 

moja ocena: 8/10