wtorek, 29 maja 2012

"Misja na czterech łapach" W. Bruce Cameron


Wydawnictwo: Illuminatio
Premiera: 2012
Stron: 304
recenzja dla:

Historia jednego psa... w kilku wcieleniach

Przyznaję, na początku zraziłam się do tej książki – jakoś odrzucała mnie wizja psiej reinkarnacji. Owszem, mówiło się o dziewięciu kocich żywotach, ale żeby psich? Poza tym, ile razy można być szczeniakiem? Co gorsza, ile razy można czytać opis śmierci psa, w dodatku jednego psa?! Na szczęście autor zachował pewien umiar i do dziewiątego życia swojego czworonożnego bohatera nie dopuścił, znajdując rozwiązanie całej sprawy...
O głównym bohaterze „Misji na czterech łapach” jedno wiadomo na pewno – jest psem. W sensie gatunkowym oczywiście, bo z płcią bywa różnie, w jednym życiu to pies, w innym suczka... Do tego raz kundelek, innym razem golden retriever albo owczarek szwedzki. W kolejnych wcieleniach zmienia się wszystko, od wielkości i ubarwienia zwierzaka, po jego imię i właścicieli. Co ciekawe, ma on świadomość poprzednich „żyć”, a jego pamięć pozostaje wciąż ta sama. Dzięki temu raz pokochawszy Ethana, przekonany, że jego misją jest uratowanie chłopca, dąży do tego nawet w kolejnym psim życiu.

Ujmujący jest sposób narracji – o swoich przygodach opowiada czytelnikowi bezpośrednio czworonożny bohater. Komentuje on wydarzenia i wypowiedzi ludzi, których słów i zachowania często nie rozumie. Wyławia więc znajome wyrazy, które z czymś się kojarzą i na nie reaguje. Podobnie wychwytuje wzorce zachowań. Co ciekawe, doskonale wyczuwa emocje ludzi, chociaż części z nich nie potrafi nazwać. Odbiera nie tylko strach, radość, zdenerwowanie i inne podstawowe uczucia, ale także tkwiące głęboko wewnątrz człowieka smutek i osamotnienie. Zwłaszcza te ostatnie niepokoją psa, który pragnie uratować od nich człowieka.
Już po lekturze kilku akapitów książki, czytelnik odkrywa, że autor musi być miłośnikiem psów i doskonale znać ich zwyczaje oraz zachowania, również hierarchię obowiązującą w psim stadzie. To z jednej strony zaskakuje, z drugiej – pozwala spojrzeć na swojego czworonoga z innej strony. Odkąd przeczytałam „Misję na czterech łapach”, łapię się na analizowaniu zachowania mojego psa i zastanawianiu nad tym, jak on odbiera moje gesty i słowa! Mam jednak nadzieję, że nie podlega on żadnej reinkarnacji i jest po prostu moim psem.

Powieść Camerona można uznać za wzruszającą, łzawą i momentami infantylną. Jest utrzymana w konwencji amerykańskiego filmu rodzinnego, opowiadającego historię bohaterskiego psa i w dodatku wykorzystującego motyw powrotu na Ziemię po śmierci, aby dokończyć jakąś misję. Tym razem jednak jest to „misja na czterech łapach”, w dodatku napisana z rozmysłem i ze znawstwem. Zaskakuje precyzyjnym splotem wielu przypadkowych wydarzeń, które z czasem zaczynają się układać w całość.

Jestem pewna, że książka „Misja na czterech łapach” przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom psów i nie tylko im. Będzie też wspaniałym prezentem dla właścicieli czworonogów oraz tych, którzy wspominają swojego psiego przyjaciela z dzieciństwa.

moja ocena: 9/10

wtorek, 22 maja 2012

Powrót ze stosikiem w tle :)

Oj tak, trochę mnie tutaj nie było... A to wszystko przez awarię laptopa. W pierwotnej wersji miał mieć uszkodzony wyświetlacz, ostatecznie wymieniono mi płytę główną, kasując wszystkie dane... I tak utraciłam wiele cennych dla mnie plików, w tym zdjęć i, oczywiście, recenzji. Wczoraj laptop powrócił, mam więc znowu dostęp do bloga. Szkoda, że zaczynam od nowa i muszę napisać tyle zaległych recenzji, niektóre drugi już raz... Trudno mi się do tego przemóc, ale nie ma wyboru. Ponieważ wczoraj udało mi się też skręcić kolano (tak, tak, we własnym pokoju!), trochę więcej czasu spędzam w domu i mam nadzieję, że to zaowocuje kilkoma tekstami.:)
Tymczasem przez te dwa tygodnie mojej nieobecności uzbierało się kilka książeczek: 



Od góry:
  •  Catrin Collier "Amerykańskie lato" od Prószyńskiego i S-ki - już przeczytałam i dałam się nie tylko wciągnąć, ale też zaskoczyć zakończeniu;
  • Umberto Eco "Imię róży" z wyd. Noir sur Blanc - to wersja z "poprawkami" autora. Bardzo mnie ciekawi, co wg Eco nadawało się do poprawy. Książka dopiero dotarła, więc jeszcze czeka na swoją kolej. Zastanawiam się czy nie czytać równolegle ze starym wydaniem :);
  • Anna Maria Jaśkiewicz "Przeczekać ten dzień" PROMIC - następna w kolejce, intrygująca, bo zebrała sporo pochlebnych recenzji;
  • Maureen Lee "Wędrówka Marty" Świat Książki - o dramacie matek nieletnich żołnierzy podczas wojny; przeczytana, czeka na recenzję;
  • Norman Lebrecht "Pieśń imion" Świat Książki - teraz czytam;
  • Melvin R. Starr "Niespokojne kości" PROMIC - kolejny kryminał z cudownej serii "corpus delicti", równie intrygujący jak wcześniejsze "Morderstwo w klasztorze" oraz "Ślad życia, ślad śmierci".
    Wszystkie pozycje do recenzji dla Lubimy Czytać.

sobota, 5 maja 2012

"Czterdzieści zasad miłości" Elif Shafak



Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Premiera: maj 2012
Stron: 480
recenzja dla:

O przyciąganiu się przeciwieństw

 
Najnowsza książka tureckiej autorki jest osobliwym połączeniem kultur Wschodu i Zachodu, czasów współczesnych i średniowiecznych, monotonii szarej codzienności i dreszczyku emocji, który towarzyszy poznawaniu tajemnic świata. Można pomyśleć, że do pomieszczenia takich przeciwieństw potrzeba dwóch książek. I, właściwie, „Czterdzieści zasad miłości” to dwie książki sprytnie splecione w jedną...

Bohaterką książki jest Ella Rubinstein – kobieta w średnim wieku, która według wielu osób powinna być szczęśliwa. Związana od lat z jednym mężczyzną, matka dorosłych prawie dzieci, zamożna... A jednak Ella pewnego dnia odkrywa, że nie jest sobą i nie czuje się spełniona, tkwiąc wciąż w domu. Postanawia poszukać pracy i dość szybko zatrudnia się jako recenzentka w wydawnictwie. Nie przypuszcza nawet, że pierwsze ze zleceń odmieni całkowicie jej życie... „Słodkie bluźnierstwo” Aziza Zahary opowiada o trzynastowiecznym filozofie i poecie Rumim oraz wędrownym derwiszu Szamsie z Tebrizu. To ich historia staje się „książką w książce”, którą poznajemy naprzemiennie z opowieścią o bohaterce – w tempie, w jakim ona sama czyta recenzowaną powieść. Z każdą stroną czuje się coraz bardziej zafascynowana książką i jednocześnie... rozczarowana swoim życiem. Zaczyna stawiać sobie pytania o cel, sens i poczucie szczęścia w tym wszystkim, czym się zajmuje. W końcu pisze do autora, który okazuje się być podróżnikiem, derwiszem-samoukiem, ale także jedynym człowiekiem, który rozumie Ellę. Od tej pory wymiana elektronicznych wiadomości staje się najważniejszym punktem dnia, na rzecz którego kobieta zaniedbuje czasem domowe obowiązki... A to dopiero początek historii!
Powieść jest niezwykła już z racji swojej konstrukcji. Co ciekawe, można ją przeczytać albo wybierając same historyczne rozdziały opowiadające o Rumim i Szamsie, albo współczesne, dotyczące Elli. Tytuł odnosi się do tych pierwszych. Mają one niepowtarzalny klimat Wschodu wieków średnich, ulotny i tajemniczy, pełen wędrownych nauczycieli, mistyków i filozofów, zwyczajów tak różnych od naszych, że czasem szokujących... Część współczesna natomiast jest zupełnym przeciwieństwem – życie pełne monotonii, codziennego pośpiechu, nudnych obowiązków, rodzinnych nieporozumień... Zdecydowana większość czytelników odnajdzie siebie w świecie Elli i podobnie jak ona, zatęskni za „tamtym”, pełnym prostoty i czaru.
Zastanawiam się, czy to nie celowa pułapka zastawiona na czytelnika z kręgu kultury europejskiej. Naprawdę trudno nie ulec czarowi orientu... Do tego niepokojące jest rozwiązanie problemu, który pojawia się w życiu Elli wraz z rozwojem wydarzeń, kiedy tajemniczy świat Wschodu zdaje się coraz mocniej wdzierać w jej poukładane dotąd życie. Zastanawia też łatwość, z jaką bohaterka podejmuje decyzje, uzasadniając je poszukiwaniem miłości i szczęścia. Mimo wszystko – nie można się odciąć od własnej przeszłości, zwłaszcza, jeśli trwa ona w teraźniejszości i ma twarze bliskich osób...

moja ocena: 7/10

środa, 2 maja 2012

"Przypadki pani Eustaszyny" Maria Ulatowska


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Premiera: marzec 2012
Stron: 424
recenzja dla:

Starsze panie nie są nudne! 

Uwaga! To książka o kobiecie przebojowej, zdecydowanej, pewnej siebie i świadomej swojego wdzięku, doskonale radzącej sobie z płcią przeciwną i w dodatku sławnej – zdecydowanie nie dla mężczyzn o słabych nerwach. Drobiazg, że owa kobieta ma jakieś osiemdziesiąt lat (tak dokładnie nie wiadomo ile, bo przecież „kobiet o wiek się nie pyta”)...
Maria Ulatowska, która zadebiutowała kilka lat temu pogodnymi książkami o mieszkańcach Pensjonatu Sosnówka, zaskoczyła swoich czytelników (bo wierzę, że nie tylko czytelniczki), kreując postać pani Eustaszyny, wykraczającą zdecydowanie poza literackie schematy. Jednocześnie zawarła w najnowszej książce tak potężną dawkę humoru i pozytywnych wydarzeń, że zdaje się ona być lekiem na wszelkie smutki i każdą chandrę. Jak sama napisała na wstępie publikacji, nie trzeba wszystkiego brać na poważnie, właśnie o to pozytywne przesłanie chodzi. Jeśli tak – ja to „kupuję”. W innej sytuacji mogłabym „Przypadkom pani Eustaszyny” zarzucić nieżyciowość i zbytnią cukierkowość. Ale przecież właśnie takie miały być...

Pani Eustaszyna, czyli Jadwiga Krzewicz-Zagórska, żona Eustachego, jest kobietą pod każdym względem wyjątkową. Mimo zaawansowanego wieku, to nadal ona kieruje rodziną i podejmuje decyzje w każdej materii – od kupna lodówki, po wybór małżonka dla swojej siostrzenicy Marcelinki, która właściwie jest bratanicą męża (co za różnica). Kiedy potrzebuje kardiologa dla Eustachego, nie przyjmuje do wiadomości informacji o kolejkach, zapisach i ograniczeniach państwowej służby zdrowia. O nie, ona po prostu jedzie do pani minister i domaga się załatwienia sprawy. Natychmiast, oczywiście. Potem przeprowadza generalny remont, aranżuje małżeństwo i... pisze książkę, która czyni ją sławną. Ot, drobiazgi...

W powieści spotykamy też bohaterów poprzednich książek autorki, głównie mieszkańców Pensjonatu Sosnówka, jednak nie jest to kontynuacja serii, a jedynie luźne nawiązanie. „Przypadki pani Eustaszyny” można czytać oddzielnie, nie znając dotychczasowej twórczości pisarki. Trudno się też oprzeć wrażeniu, że Maria Ulatowska pisała w pewnym stopniu o sobie, obdarzając bohaterkę charyzmą i pozwalając jej odkryć talent pisarski „na emeryturze”.
Owszem, fabule można zarzucić nierealność, zbyt prostą budowę, nawet infantylność… To książka lekka, łatwa i przyjemna, a przy tym szalenie zabawna. I dokładnie taka miała być, nie będę więc piętnować tych „wad”. Zdecydowanie nie jest to pozycja dla czytelnika wymagającego, szukającego piękna literackiego języka, solidnej podbudowy historycznej, zawiłych intryg, wielowątkowości czy tajemniczości. Wszystko jest nieskomplikowane i dość przewidywalne – i chyba dlatego znajduje miłośników, bo wielu z nas marzy czasem o takim życiu, w którym wszystkie problemy się rozwiązują, a każdą sprawę czeka happy end. 
 
moja ocena: 6/10