sobota, 25 lutego 2012

Felix czyta

Ponieważ ostatnio na blogach czytelniczych i recenzenckich  pojawiały się zwierzaki ich właścicieli, uznałam, że najwyższa pora przedstawić Felixa. 


Poznałam go pewnego niesamowicie mroźna i śnieżnego grudniowego dnia przed kilku laty, w schronisku dla zwierząt w mojej dzielnicy. Poszłam tam z zamiarem obejrzenia psiaków i być może przygarnięcia jednego z nich. Chodziliśmy od klatki do klatki, dziesiątki psów ujadały, wyły i szczekały... Nagle w jednej z nich, pośród sześciu innych zwierząt, zobaczyłam jego. Kiedy inne psy skakały na kraty i obszczekiwały nas, on stanął na tylnych łapach i w milczeniu patrzył mi prosto w oczy... Decyzję podjęłam w ciągu sekundy. Nie było nawet mowy o innym psie. Ponieważ w schronisku było 168 psów i to właśnie on został wybrany, dałam mu na imię Felix, po łacinie Szczęśliwy. Szczęściarz! 
Kiedy wróciłam kilka godzin później, ze smyczą, dał się po prostu uwiązać i poszedł ze mną do domu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Kąpaliśmy go z wujkiem trzykrotnie, nawet nie próbował protestować. I po trzecim razie okazało się, że nie jest szary, ale biały!
Wkrótce dowiedzieliśmy się także, że jest miłośnikiem samochodów i długich podróży. A była to wiadomość doskonała, ponieważ od lat w każdy weekend wyjeżdżamy na wieś. Felix pokochał i samochód, i ogród na wsi. Za każdym razem, kiedy zauważa, że się pakujemy, biega wokół radośnie i pogania nas do drzwi.
Mieszka ze mną od kilku już lat i nie wyobrażam sobie domu bez niego. Ma swoje zainteresowania (obserwowanie osiedla z balkonu, jedzenie makaronu, zabawa hantlami czy długie spacery), a ostatnio zaciekawiły go... książki.I, tak, Felix czyta :)

  

Chociaż to, że czyta, to jeszcze nic... Spójrzcie tylko CO on czyta! Może coś jest w powiedzeniu, że psy upodobniają się do właścicieli? :)

 


piątek, 24 lutego 2012

"Strzeż się psa" Izabela Szolc


Wydawnictwo: Oficynka
Premiera: wrzesień 2011
Stron:170
recenzja dla:

Pieski kryminał

Spacery po osiedlowych alejkach, spotkania ze znajomymi, rozmowy, plotki… Codziennie życie. Tutaj każdy zna każdego, a najpewniej jeszcze jakąś pikantną informację o nim i niechlubną historię z przeszłości. Jedni lubią się bardziej, inni unikają. Powstają kluby wspólnych zainteresowań i miłośników określonych rozrywek. A niekwestionowanym autorytetem jest Albrecht – osiedlowy erudyta, sypiący łacińskimi sentencjami jak z rękawa, znajdujący zawsze właściwą odpowiedź i najlepsze rozwiązanie problemu, cieszący się powszechnym zaufaniem i szacunkiem. Nic więc dziwnego, że kiedy dochodzi do morderstwa i w krzakach na obrzeżu osiedla zostaje znalezione ciało Alexandra, społeczność zwraca się z prośbą o pomoc właśnie do Albrechta. Ten przeprowadza śledztwo…
Zaraz, przecież zapomniałam napisać o pewnym szczególe! Mowa tu o społeczności psów, a Albrecht jest uroczym bloodhoundem należącym do Laury, młodej i zdolnej, choć wciąż samotnej kobiety. Z właścicielką rozumie się bez słów, natomiast w odniesieniu do swoich pobratymców ich nie szczędzi. Dopytuje, przesłuchuje i studzi emocje przerażonych czworonogów. Wszystko, by rozwiązać zagadkę, niczym psia wersja Sherlocka Holmesa.
Niezwykłym zabiegiem literackim ze strony Izabeli Szolc było nie tylko stworzenie psiego świata wraz z jego hierarchią, wewnętrznymi relacjami i specyficznymi rozrywkami, ale też ukazanie ludzkiego świata oczami czworonogów. Komentarze spokojnego bloodhounda odnoszące się do życia (także uczuciowego!) jego niezorganizowanej właścicielki są zabawne i każą się zastanawiać kto się kim tak naprawdę opiekuje. Poszczególne psy mają swoje niepowtarzalne charaktery, zarysowane w książce bardzo wyraźnie. Znajdziemy, poza wspomnianym już mentorem Albrechtem, psy rozpieszczone, lękliwe i przewrażliwione, dziecinnego i głupkowatego szczeniaka, psią arystokrację, dwa niezbyt rozgarnięte psy proboszcza oraz tajemniczego i nierasowego przybysza, outsidera, który niewiele mówiąc o sobie, zdobędzie uznanie społeczności.
Pomysł książki z pewnością zasługuje na pochwałę z racji oryginalności i chwytliwości. Pozostają jednak pewne uwagi co do jego realizacji. Po pierwsze książeczka jest naprawdę cienka i cały czas odnosiłam wrażenie, że można było niektóre wątki rozwinąć, rozbudować odrobinę fabułę i dać czytelnikowi jeszcze więcej rozrywki. Po drugie – język. Do postaci Albrechta wykreowanej na erudytę jakoś nie pasowały mi niektóre żarty wplecione w narrację przez niego prowadzoną. Jak na psa inteligentnego i cytującego łacinników, kompromitował się lekko pojedynczymi wypowiedziami. A wulgaryzmy raziły już całkowicie.
Pomimo drobnych uwag, książka jest warta polecenia. Zdecydowanie poprawia humor i wywołuje uśmiech, zapewniając rozrywkę. A może sprawi też, że spojrzymy na swoje czworonogi inaczej? 

moja ocena: 6,5/10

poniedziałek, 20 lutego 2012

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson


Wydawnictwo: Świat Książki
Premiera: styczeń 2012
Stron: 416
recenzja dla:

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytała książkę z bardziej szaloną, zagmatwaną i nieprawdopodobną fabułą. Ale pomimo nastroju absurdu wlewającego się ze stron tej powieści… bawiłam się doskonale! Doskonale do tego stopnia, że trudno było mi oderwać się od lektury, a jeszcze trudniej pohamować głośne wybuchy śmiechu. Kto za tym stoi?
Allan Karlsson to, na pozór, przeciętny stulatek z domu opieki. Jeśli jednak jakikolwiek stulatek może być przeciętny, to z pewnością nie Allan – nie dajmy się zwieść pozorom! I naprawdę nie chodzi o to, że w dniu swoich setnych urodzin ucieka przez okno i w samych kapciach wyrusza w szaloną podróż, pozostawiając przyjęcie urodzinowe wraz z telewizyjnymi ekipami i panem radnym szlifującym swoje przemówienie… To drobnostka dla mężczyzny, który w swoim, jakby nie patrzeć dość długim życiu, walczył jako cywil w kilku wojnach, zazwyczaj po obu stronach, upił wiceprezydenta Johnsona tequilą, jadł kolację z Trumanem, pił i śpiewał ze Stalinem, latał samolotem z Churchillem, wypoczywał na Bali na koszt Mao i tulił w płaczu młodego Kim Dzong Ila…
Kiedy Allan się trochę zestarzał i doszedł do wniosku, że ma dość zamknięcia pod czujnym okiem surowej siostry Alice, zabraniającej przemycenia choćby buteleczki alkoholu do pokoju, postanowił uciec. Plan wykonał natychmiast, tak jak stal, czyli w kapciach i bez bagażu. Skoro skrzypiące artretyzmem nogi zaniosły go na dworzec, wsiadł do pierwszego nadarzającego się autobusu, uprzednio stając się właścicielem tajemniczej (i, jak się później okaże, pożądanej przez szefa organizacji przestępczej) walizki, którą zabrał długowłosemu młodzieńcowi w skórzanej kurtce… Wysiadając na przypadkowym przystanku trafia na opuszczoną stację kolejową, gdzie poznaje złodziejaszka Juliusa. Panom nie przeszkadza różnica wieku, wszak młodszy staruszek ma o 30 lat mniej!. Serdecznie się zaprzyjaźniają i… ruszają w dalszą drogę. No, może nie do końca dobrowolnie, gdyż teraz ściga ich już nie tylko organizacja przestępcza, ale i policja. To nie przeszkodzi im w przeżyciu niezwykłych przygód i włączeniu do swojego grona nowych członków, w tym Benny’ego „prawie absolwenta” trzydziestu kierunków studiów i Ślicznotki – klnącej jak szewc właścicielki owczarka niemieckiego i słonia. Przy okazji dowiedzą się, że ów słoń jest dobrym narzędziem eliminacji wrogów – przez zasiedzenie na śmierć. A to dopiero początek tej nieprawdopodobnej przygody…
Jonas Jonasson dokonał prawie niemożliwego – przyćmił legendarnego Forresta Gumpa, tworząc postać niezwykłego stulatka z bardzo bogatą przeszłością. Sposób, w jaki wmanewrował go w historyczne wydarzenia światowej wagi jest absolutnie mistrzowski. I nie szkodzi, że przy tym całkowicie absurdalny, bo czytelnik i tak bawi się doskonale. Allan Karlsson jest typem prostego człowieka, który ma niezwykłą zdolność znajdowania się zawsze w centrum wydarzeń i to całkowicie wbrew własnej woli. A przy tym poddaje się ich biegowi bez słowa protestu, z uroczą naiwnością, która jest przecież tylko pozorem – w sytuacji zagrożenia Allan bierze sprawy w swoje ręce i potrafi uknuć naprawdę odważną intrygę. To wszystko sprawia, że nie sposób go nie lubić.
Lektura „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął” jest z pewnością doskonałą zabawą. Jeśli tylko czytelnik przymknie oko na gigantyczny stopień nieprawdopodobieństwa wszystkich wydarzeń i da się porwać nadzwyczaj wartkiemu biegowi wydarzeń, spędzi z książką kilka wspaniałych godzin. I, gwarantuję, nie będzie żałował…

moja ocena: 9/10 

sobota, 18 lutego 2012

Stosik lutowy numer 2

Tym razem stosik mały. Ale i tak cieszy.
  • Tomas Halik "Drzewo ma jeszcze nadzieję" - zakup własny, w ramach ostatniego zainteresowania dziełami autora;
  • John Steinbeck "Myszy i ludzie" - wznowienie książki z wydawnictwa Prószyński i S-ka, do recenzji dla Lubimy Czytać;
  • Colleen Houck "Klątwa Tygrysa" - przedpremierowo od wyd. Otwarte (również do recenzji dla LC),  aktualnie czytam i niesłychanie mnie ta lektura wciąga!;
  • Michał Heller "Uchwycić przemijanie" - do zbioru dzieł Autora, którego uwielbiam, 
  • Chad Orzel "Jak nauczyć fizyki swojego psa" - wyd. Prószyński i S-ka (recenzja dla LC), brzmi co najmniej intrygująco.

piątek, 17 lutego 2012

Top 10 - muzyczni idole

Postanowiłam i ja wziąć udział w zabawie Top10 zaproponowanej przez kreatywa.blogspot. Tym razem należy wymienić muzycznych idoli.Połączenie będzie szokująco - wybuchowe, kolejność natomiast raczej przypadkowa niż wyrażająca jakąś hierarchię. Po prostu moi ulubieni twórcy lub wykonawcy. 



 Fryderyk Chopin. Chyba nie wymaga specjalnego opisu życia i dokonań. 
Jako nastolatka godzinami wsłuchiwałam się w jego etiudy i polonezy, jeszcze dłużej męcząc je przy pianinie. Pamiętam swoją radość, kiedy pierwszy raz zagrałam bez pomyłki poloneza, choć dziś nie jestem już pewna którego dokładnie. Cały czas mam nadzieję, że kiedyś będę miała w domu piękny fortepian i tyle wolnego czasu, żeby wieczorami grywać na nim Chopina...

Arvo Pärt.   Estoński kompozytor tworzący niezwykłą muzykę, pełną piękna, ciszy, namysłu.... To dźwięki, przy których odpoczywam, nabieram sił, ale też podejmuję ważne decyzje lub piszę. Czasem po prostu zakładam słuchawki i zamykam oczy, zatapiając się w tej muzyce i jej cudownej harmonii. Otwiera serce, sprawia, że znikają zmartwienia. Najpiękniejsze utwory to: De profundis, Cantus in memoriam Benjamin Britten i Fūr Alina.


  Ennio Morricone. Włoski kompozytor tworzący głównie muzykę filmową. Spod jego pióra wyszło tyle muzycznych arcydzieł, że wydaje się to aż niemożliwe. Uwielbiałabym go już za samą ścieżkę dźwiękową do filmu "Misja" i utwór Gabriel's Oboe, który jest jedną z najważniejszych melodii mojego życia... Nie wspominając o tym, że film mogę oglądać wciąż od nowa i zawsze przechodzą mnie ciarki podczas sceny, w której główny bohater gra na oboju tubylcom właśnie ten motyw.

Zbigniew Preisner. Jeden z największych polskich kompozytorów, tworzący niestety za granicą (podobnie jak Jan Kaczmarek, którego też bardzo lubię). Uwielbiam jego muzykę w każdym wydaniu, ale najbardziej zachwyca mnie "10 łatwych utworów na fortepian", których mogę słuchać bez przerwy. I od lat moim marzeniem jest zagranie "Sztuki latania". To melodia mojego życia. 
(A, nawiasem mówiąc, moja mama chodziła ze Zbyszkiem Preisnerem do liceum :))
Janusz Radek. Najlepszy wokalista i Artysta przez wielkie A. Od lat słucham jego piosenek, oglądam na deskach Teatru Rozrywki w "Jesus Christ Superstar" i nieustannie podziwiam. Jego kreatywność, olbrzymia skala głosu, zdolność do wcielania się w różne role i przebierania w stylach muzycznych (każda płyta w innym!) są niesłychane. Nikt inny nie potrafi zaśpiewać głosem Niemena, Markowskiego, Villas i Cugowskiego. A do tego poczucie humoru i skromność... 

Eva Cassidy. Najwspanialszy kobiecy głos. Pokochałam go będąc w liceum, kiedy mój serdeczny przyjaciel włączył płytę "Eva by heart". Wiedziałam, że to brzmienie zostanie ze mną na całe życie. Wciąż odkrywam jej muzykę na nowo. Kocham piosenki "Songbird", "Kathy's song" i jej wykonania sławnych przebojów, zwłaszcza "Fields of gold", "Yesterday" i "True colours". To ogromna strata dla światowej muzyki, że Eva zmarła tak młodo i tragicznie. 

Stare Dobre Małżeństwo. Klasyka polskiej poezji śpiewanej. Trudno znaleźć człowieka, który nie zna ich przebojów. Doskonałe towarzystwo na smutne wieczory jak i na szalone imprezy. Mądre, zaskakujące i zabawne teksty, które przemawiają prosto do serca. Nie zliczę godzin, które spędziłam przy ich muzyce... 

Iron Maiden. Muzyka, która daje mi energię każdego dnia. Jeden z wielu zespołów o mocniejszym brzmieniu, których słucham, ale zdecydowanie ten najważniejszy i najbliższy sercu. Wciąż odkrywam coś nowego w ich potężnym dorobku i zachwycam się muzycznym kunsztem. 

Bruce Dickinson. Tak, tak, wokalista Iron Maiden, ale nagrał też kilka doskonałych płyt solowych. To stały repertuar w moim samochodzie. Gorzej nawet, najczęściej śpiewam za kierownicą razem z Dickinsonem. Piosenki takie jak "Power of the sun", "Jerusalem" albo "Trumpets of Jericho zawsze stawiają mnie na nogi. Uwielbiam nostalgiczną balladę "Tears of the dragon", którą mam chyba w czterech różnych wykonaniach, w tym nawet z orkiestrą symfoniczną :).


Andrew Lloyd Webber. Kolejne słynne nazwisko. Dodałam go do listy na końcu, bo dopiero teraz sobie o nim przypomniałam. Twórca popularnych musicali i melodii, które wielu z nas śpiewa, nie zdając sobie nawet sprawy skąd pochodzą. "Evita", "Upiór w Operze", "Koty" i mój najulubieńszy "Jesus Christ Superstar" to wystarczające powody, żeby uwielbiać ich autora.

"Maria" Heinz-Lothar Worm


Wydawnictwo: PROMIC
Premiera: październik 2011
Stron: 208
recenzja dla:

Opowieść o nadziei

„Maria” to niezwykła historia dwojga ludzi, mimo że tytuł sugeruje jedna bohaterkę. Maria i Karol żyją w niewielkiej wiosce w Niemczech, zapewne na przełomie XIX i XX wieku, chociaż trudno w książce doszukać się konkretnych informacji na ten temat. To nieistotne. Ważna jest opowieść o miłości…
Dwoje młodych od dawna darzy się uczuciem, jednak spotykają się potajemnie z racji sprzeciwu rodziców. Matka Karola nie jest przychylna związkowi, ojciec dziewczyny kategorycznie się na niego nie zgadza. Pomimo tego młodzi chcą być razem i postanawiają wymusić na swoich rodzinach akceptację. Dochodzą do wniosku, że kiedy Maria będzie się spodziewać dziecka, ich rodzice uznają konieczność ślubu. Jednak kiedy realizują plan, na jaw wychodzi straszna rodzinna tajemnica, ukrywana od lat. Maria i Karol są spokrewnieni… W małej wiosce trudno uniknąć skandalu, dlatego dziewczyna jest zmuszona opuścić rodzinne strony i szukać szczęścia w dalekim świecie. Los zaprowadzi ją aż za ocean i przyjdzie jej sprostać wielu wyzwaniom i pokonać liczne przeszkody. Przez cały czas pozostanie jednak cierpliwa i pełna nadziei. Spotka ludzi, którym przyjdzie z pomocą, inni pomogą jej, a każdy zostawi po sobie nową mądrość w sercu dziewczyny. Czy pozostanie wierna niemożliwej miłości? Czy warto poświęcić wszystko w jej imię?
To historia tak prawdziwa, że czytelnik daje się jej porwać, mimo stu lat dzielących „dzisiaj” od jej czasów. Przeżywa wraz z bohaterami każdy smutek i radość, a przede wszystkim nadzieję, że wszystko się ułoży, nawet jeśli wydaje się to logicznie niemożliwe… Ta książka uczy wiary i nadziei do końca. I nawet, jeśli od polowy lektury podejrzewałam, jak się skończy, warto było czytać dalej.
Do zalet powieści dodam jeszcze styl autora, prosty i przejrzysty, ujmujący dokładnie to, co dla fabuły konieczne, pozbawiony za to rozbudowanych opisów i zbędnych detali. Ta prostota nadaje niezwykły wymiar i ułatwia odbiór przesłania książki. I muszę na koniec wspomnieć o pięknym jej wydaniu i okładce, która ujęła moje serce. Na tle zdjęcia samotnej kobiety idącej przez pola z walizką, widnieje informacja, że to opowieść „o miłości i drodze do szczęścia, na które warto czekać do końca”. Właśnie dlatego warto ją przeczytać… 

moja ocena: 6,5/10

wtorek, 14 lutego 2012

Herbata - nieodłączny towarzysz dobrej książki

Dzisiaj, dla odmiany, słów kilka nie o książkach, ale o herbacie. Przyznaję, że to moja wielka miłość i uzależnienie. Z każdej podróży przywożę paczuszki i pudełeczka pełne pachnących mieszanek, kolekcjonuję smaki, szukam nowości... Nie mogę wyjść ze sklepu nie sprawdziwszy uprzednio działu z herbatami. Nic więc dziwnego, że ten blog będzie dotyczył i książek, i herbaty (choć tych pierwszych w znacznie większym stopniu). Czyż można wyobrazić sobie lepsze towarzystwo dla dobrej książki niż kubek gorącej herbaty? :-)
Czarne, zielone i białe, czasem rooibos, kremowe, orzechowe, czekoladowe, marcepanowe, orzeźwiająco owocowe, z limonką albo mandarynkami... Każda doskonała na jakąś chwilę. W pracy ekspresowe, pakowane w torebeczki, w domu sypane, najczęściej bez sitka, żeby móc powybierać smakowite kąski - migdały, orzeszki, rodzynki czy jabłka. 
Ostatni faworyci to "Niebiańska pokusa" przywieziona z Berlina (czarna o cudownym marcepanowym aromacie), Mały Budda (zielona z pieprzem i czerwoną papryką!) oraz zielona z limonką (obie z herbaciarni Oxalis). I, oczywiście, nieśmiertelny Earl Grey :)
A ponieważ poza samymi herbatami czasem fascynują mnie też ich opakowania, stąd poniższe zdjęcie...
 

sobota, 11 lutego 2012

"Wiadomość z nieba"


Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Premiera: listopad 2011
Stron: 300
recenzja dla:

Żyć w tempie 60 cudów na minutę

„Wiadomość z nieba” to książka zaskakująca. Chociaż traktuje o sprawach najważniejszych i najtrudniejszych, o miłości, cierpieniu, bezsilności i umieraniu, trudno się w niej dopatrzeć patosu albo gry na emocjach. Jest prosta, w pewien niezwykły sposób jasna, przejrzysta. Z całkowitą szczerością opowiada o tym, czego doświadczali przez wiele dni rodzice umierającej na raka sześciolatki.
Brooke i Keith Desserich nie są pisarzami, a pomimo tego stworzyli arcydzieło. Włożyli swoje serca w treść tego dziennika, chcąc utrwalić wszystko jak najdokładniej. I nie robili tego dla siebie, ale dla Grace – młodszej córeczki, zbyt małej jeszcze by zrozumieć chorobę Eleny i zapamiętać siostrę. Z czasem okazało się, że pisali dla niej, ale też dla tysięcy internautów, którzy trafili na ich stronę i pokochali Elenę, której nigdy nie znali…
Elena to dziewczynka, której trudno nie kochać. Pełna życia sześciolatka, miłośniczka książek, galerii sztuki, „Słoneczników” van Gogha, opasek do włosów i różowego koloru. Pełna życia i będąca całym życiem swoich rodziców. W czwórkę tworzą szczęśliwą rodzinę. Planują wakacje, przebudowę domu, który stal się przyciasny dla dwóch dziewczynek… I nagle czas się zatrzymuje. Dokładnie w momencie, kiedy Elena trafia do szpitala, a jej rodzice, obok diagnozy glejaka pnia mózgu, słyszą wyrok. Zostało im 135 dni, bo tak umiejscowiony nowotwór jest prawie całkowicie nieuleczalny. Jednak to jedno małe słowo - „prawie”, daje im nadzieję i ogromną siłę. Rozpoczynają walkę, która zdaje się być od początku skazana na przegraną. Ale nie dla nich. Tutaj każdy kolejny dzień jest zwycięstwem, a każda sekunda cudem. Keith zapisuje pewnego dnia, że teraz życie nabiera innego tempa – 60 cudów na minutę.
Czy sześć lat to wystarczająco by przeżyć swoje życie dobrze? Czy w ciągu kilku miesięcy można zmieścić to, na co inni będą mieli dziesiątki lat? Jak żyć, kiedy ma się świadomość znaczenia każdej sekundy i nawet godzina snu wydaje się marnotrawieniem cennego czasu? Jak można spokojnie patrzeć na cierpienie kochanego dziecka? Co robić, jeśli zapytane o marzenia, powie, że chce kupić białą suknię i mieć piękny ślub z dziewczynkami sypiącymi kwiaty? I wreszcie: dlaczego TO spotyka właśnie nasze dziecko? Dlaczego TO musi spotykać jakiekolwiek dziecko? Te pytania stawiają sobie rodzice Eleny i próbują na nie odpowiadać na stronach „Wiadomości z nieba”. Ich zapiski rozróżniono przy pomocy kursywy, dzięki czemu można uchwycić różne spojrzenia na te same sprawy… Ich wspólnym mianownikiem jest z pewnością nadzieja.
Brooke i Keith opisując to, co przeżyli, nie wstydzą się przyznawać do łez, do swoich słabości i obaw. Ale znacznie ważniejsze jest to, czego się nauczyli i co zawarli w książce jako przesłanie. Pokazują, na czym polega prawdziwa ojcowska i macierzyńska miłość, jak ważne jest jej okazywanie przez proste, codzienne sprawy – wspólne czytanie, rytuał wieczornych łaskotek czy przytulanki podczas oglądania kreskówek. Uczą nas znaczenia każdej minuty i sekundy, skłaniają do zastanowienia się czy to, co robimy jest faktycznie istotne, czy nie marnujemy czasu, który można spędzić z bliskimi…
To książka, która zmienia czytelnika, kształtuje jego spojrzenie na otaczającą rzeczywistość i upływający czas. Nie pozostawia obojętnym. Dlatego na mojej półce zajęła już miejsce wśród tych najlepszych. I mam nadzieję, że nie pozostanie tam długo, bo wciąż będzie przez kogoś czytana… 

moja ocena: 9/10  doskonała książka! 

piątek, 10 lutego 2012

"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele"

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 
Premiera: 9 lutego 2012
Stron: 320
recenzja dla:

Zbyt wiele

Jak wiele bólu jest w stanie znieść jedna osoba? A dziewczynka, w dodatku taka, która w swoim życiu widziała zbyt wiele? Każde zło dotykające dzieci bezpośrednio lub mające miejsce na ich oczach to zbyt wiele. Co za zatem powiedzieć o Ani, w przypadku której wydobywanie rodzinnych wspomnień jest jak otwieranie puszki Pandory?

Aaron i Ania są rodzeństwem, które darzy się wyjątkową miłością i przywiązaniem. Ponieważ w życiu spotkało ich więcej złego niż dobrego, a kolejni dorośli rozczarowywali obojętnością lub bezpośrednio krzywdzili, chłopiec i dziewczynka stali się dla siebie opiekunami i przyjaciółmi. Zwłaszcza Ania, młodsza o kilka lat, uzależniła się silnie od Aarona. Na co dzień uczą się w szkołach, w których nie są szczególnie lubiani, a dziewczynka jest wręcz wyśmiewana i dręczona przez kolegów. Wszyscy za jej plecami szepczą o chorej mamie, która nie jest normalna i podobno próbowała się kiedyś zabić. A to tylko niewielka część problemów…

Cecylia Budzisz, od lat choruje na depresję wywołaną traumatycznymi przeżyciami. Większość dni spędza zamknięta w swojej sypialni, odurzona lekami i całkowicie obojętna na los swoich dzieci. Wychowuje je sama od śmierci męża, czyli od chwili kiedy Aaron był w wieku niecałych czterech lat, a Ania miała się dopiero urodzić. I właściwie nigdy nie było dobrze… Zaniedbane i głodne dzieci często trafiały do siostry jej męża – Gabrysi. Kobieta prowadząca rozrzutne życie, którego głównymi tematami były własna galeria sztuki i moda, nie miała doświadczenia w wychowywaniu bratanka i bratanicy. Nie potrafiła ich też ochronić przed swoim chłopakiem Andrzejem…

Książka Małgorzaty Wardy nie jest historią opisaną od początku do końca, lecz splotem wielu wątków i ujęć, prezentowanych bez zachowania następstwa chronologicznego i ciągłości narracji. Zmieniają się miejsca, daty i postaci prowadzące narrację, dzięki czemu czasem jest ona pierwszo-, a czasem trzecioosobowa. Ten pozorny bałagan ma jednak ściśle zamierzony cel i doskonale ukazuje zawiłość całej sytuacji. Dokładnie tak wygląda życie Ani i Aarona i tak je odkrywamy, wchodząc w problemy coraz głębiej i coraz mocniej je przeżywając. Na wierzchu jest brak akceptacji rówieśników, choroba mamy i silne uzależnienie rodzeństwa. Dalej… otwiera się puszka Pandory, w której nie brak chyba żadnego z nieszczęść, które tylko mogą się przytrafić w rodzinie. Są choroby psychiczne, depresja, przemoc, molestowanie seksualne, zdrada, samookaleczenie się i próby samobójcze… Ogrom zła przytłacza, a zmowa milczenia i obojętność świadków przerażają.

Na szczęście Autorka uniknęła atmosfery taniej sensacji i gry na emocjach czytelnika. Opisała historię w sposób niezwykle taktowny, ale konkretny, pomijając szczegółowe opisy tragicznych wydarzeń, pozostawiając je w sferze niedomówień zdradzanej pojedynczymi słowami, każąc się domyślać ich przebiegu. Dzięki temu nie odnosimy wrażenia, że czytamy policyjną kronikę czy sensacyjny artykuł w prasie, ale zagłębiamy się powoli w historię bohaterów, dotykając ich przeżyć i doświadczając emocji, które im towarzyszyły. A emocji w książce jest bardzo dużo, co bez wątpienia jest jej kolejną zaletą.

„Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” to książka trudna, bo mówiąca o sprawach bardzo bolesnych, ale jednocześnie dotykająca ich w sposób wyważony. Obnażająca na tyle, ile potrzeba, by ukazać piekło rodzinnej tragedii, ale nie epatować przemocą i bólem. Sięga po tematykę problemów, o których wolimy milczeć, żeby przypadkiem nie musieć ich dostrzec w naszej codzienności. Zupełnie jak koledzy Ani i Aarona, żyjący na co dzień obok nich i tak doskonale obojętni... I z pewnością skłania do przemyśleń, a przecież taki jest cel dobrej, wartościowej lektury.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 7 lutego 2012

Stosik na ferie :)


Uległam jednak pokusie i postanowiłam uczynić tego bloga bardziej czytelniczym i recenzenckim. Na początek zatem stosik recenzencki na czas ferii. Tych wprawdzie zostało tylko kilka dni, ale zawsze... :)

Od góry:
  • Ewa Kopsik "Układ z Panem Bogiem" wyd. Replika - bardzo zaintrygował mnie opis i tytuł oczywiście, 
  • Leszek Kołakowski "Horror metaphysicus" wyd. Znak - czyli odrobina filozofii, żebym nie zdążyła do niej zatęsknić przez ferie, 
  • Alison Wong "Gdy srebrzy się ziemia" Wyd. Nasza Księgarnia.,
  • Rafik Schami "Baśnie z Maluli" wyd. WAM - wspaniały tomik baśni z syryjskiej wioski Malula, z której pochodzi autor (aktualnie czytam), 
  • Krystyna Chiger "Dziewczynka w zielonym sweterku. W ciemności" PWN - nie trzeba chyba opisywać, książka znana chociażby z powodu głośnej ekranizacji, 
  • Francesca Gould "Dlaczego ziewanie jest zaraźliwe?" Wyd. Literackie - zbiór ciekawostek z zakresu fizjologii i anatomii człowieka, który odebrałam z pewnym zaskoczeniem (nie spodziewałam się przesyłki od Wydawnictwa - dziękuję bardzo!), ale także ogromną radością, jako, że miałam już przyjemność recenzować fascynującą książkę tej samej autorki, ale dotyczącą ciekawostek ze świata zwierząt ("Dlaczego mrówkojady boją się mrówek?"). 
  • Louise Schaffer "Szczęśliwy traf" Świat Książki - piękna powieść o skomplikowanych relacjach matek i córek w pewnej rodzinie, 
  • Ian Stewart "Jak pokroić tort i inne zagadki matematyczne" wyd. Prószyński i S-ka - odrobina fascynującej matematyki w mistrzowskim wydaniu Autora, 
  • Jean Echenoz "Błyskawice" wyd. Noir Sus Blanc,
  • Peter Toohey "Historia nudy" wyd. Bellona - która nudna nie jest w najmniejszym stopniu i wciąga już od pierwszej strony.
    Wszystkie książki w ramach recenzji dla Lubimy Czytać
A więc... Poza zaparzyć czarną herbatę i oddać się lekturze :)