sobota, 28 kwietnia 2012

Stosik na weekend majowy - część druga :)


A jednak udało się zorganizować internet na moim "końcu świata". Przyznam, czuję się dziwnie, kiedy to miejsce nie jest już "odcięte od świata" i nie mogę się tutaj po prostu zaszyć. Ale pewnie się przyzwyczaję :).
Tymczasem obiecany stosik na weekend majowy - długi, bo aż dziewięciodniowy. I sfotografowany w warunkach, w jakich będzie czytany - zielona trawa, słońce... Nareszcie!
Od góry:
  • "Czarownica" Anna Klejzerowicz, 
  • "Seks na sześciu nogach. Kto bzyka w trawie" Marlene Zuk - genialna książka! Pochłaniam ją dosłownie, 
  • "Fascynujące pierwiastki" Hugh Aldersey-Williams, wyd. Prószyński i S-ka, podobnie jak dwie powyższe, 
  • "Ślad życia, ślad śmierci" Maier, wyd. Promic (zapowiada się bardzo obiecująco), 
  • "Dzieje Rzymu od założenia miasta" Tytus Liwiusz - lektura na seminarium łacińskie, 
  • "Zabawy poufne" Agnieszka Osiecka, również od Prószyńskiego, 
  • tak, na samym dole jest książka - w postaci zbindowanego wydruku - "Zwykłe, niezwykłe życie" Doroty Sumińskiej, przesłana przez Wydawnictwo Literackie.
Wszystkie, poza Liwiuszem, do recenzji dla Lubimy Czytać.

Stosik na weekend majowy - częśc pierwsza :)

Długi weekend majowy przede mną - całe 9 dni bez pracy i studiów :). Perspektywa wylegiwania się w ogrodzie z książką i mrożoną herbatą jest tak cudowna, że aż trudno mi uwierzyć, że to już dziś po południu... 
Wyjeżdżając na wieś, zabieram oczywiście odpowiedni stosik literatury. Jego część już tam czeka, więc zdjęcie zrobię na miejscu. Mam nadzieję, że uda mi się go dodać (a to zależy od tego, czy ogarnę mobilny internet i czy on ogarnie mnie - zasięgiem ;)). Tymczasem część pierwsza:


W stosiku trzy powieści, które już czytałam/recenzowałam, ale w postaci roboczych wydruków. Teraz dotarły do mnie same książki,  jeszcze pachnące farbą drukarską :). To "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" Małgorzaty Wardy, "Pod nocnym niebem" Rachel Hore oraz "Czterdzieści zasad miłości" Elif Shafak. Dwóch pierwszych recenzje można znaleźć na blogu, ostatnia wkrótce do nich dołączy.
Ostatnia książka to "Więzień nieba" Zafona. Wyczekiwany, zakupiony przeze mnie w dniu premiery i pochłonięty w ciągu dwóch dni z ogromną radością. 

Wczoraj spotkała mnie miła niespodzianka - od pewnej osoby, zapalonej czytelniczki, również książek ode mnie wypożyczonych, dostałam prezent. A nawet dwa - przepiękne wiosennie kolorowe korale z filcu oraz zakładkę. 


Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałego długiego weekendu tym, którzy go mają, pozostałym - równie wspaniałego, choć krótkiego. A jeśli są tu jacyś maturzyści - nie dajcie się! :)

czwartek, 26 kwietnia 2012

"Chata" William P. Young


Wydawnictwo: Nowa Proza
Rok wydania: 2009 
Liczba stron: 282 

[recenzja pisana pod kątem dogmatyczności treści teologicznych w powieści]

„Chata”, książka napisana w 2007 roku przez Williama Younga, doczekała się licznych wydań zagranicznych i, pomimo zaledwie kilku lat, które upłynęły od premiery, także wielu wznowień. Spotkała się z całym wachlarzem reakcji – od brutalnej krytyki, po uwielbienie i zapewnienia, że zmieniła życie czytelników. Jedni zarzucają jej ckliwość i kiepski styl, inni dostrzegają szereg błędów teologicznych i niedomówień, na które pozwolił sobie autor. Pomimo tych uwag, trzeba przyznać, że Young znalazł bardzo skuteczny sposób, by dotrzeć do szerokiej rzeszy odbiorców, kamuflując pod postacią powieści treści znacznie większej wagi, traktujące o relacji człowieka i Boga, a nawet o samej istocie Boga i Trójcy Świętej.
Jaki jest zatem Bóg, który objawia się Mackenziemu, bohaterowi książki? Przede wszystkim warto zauważyć, że objawia się nie człowiekowi, który może poszczycić się wszelkimi cnotami, ale mężczyźnie wątpiącemu, stroniącemu od praktyk religijnych, a przede wszystkim – noszącemu w sobie pretensje do Boga, który dopuścił do śmierci jego ukochanej córeczki. O więcej, zaprasza Mackenziego za pomocą tajemniczego listu do chaty, w której przed laty zamordowano dziewczynkę. Tam przyjmuje go cała Trójca, zdecydowanie jednak odbiegająca od wszelkich wyobrażeń, jakie nosi w sobie przeciętny chrześcijanin. Bóg Ojciec przyjął postać serdecznej Murzynki, Duch Święty roztańczonej azjatyckiej dziewczynki, tylko Syn pozostał taki, jak o Nim zwykle myślimy – mężczyzna o semickiej urodzie, zajmujący się pracami ciesielskimi.
Takie przedstawienie oburzyło bardzo wielu czytelników, którzy zarzucili autorowi prowokację a nawet obrazę Trójcy. W powieści można odnaleźć dwojakie wyjaśnienie tego obrazu Boga Ojca, każdorazowo włożone w usta Taty. Po pierwsze nie chciał on budować ani umacniać wiary, którą bohater przecież miał, ale pozbawić go fałszywych wyobrażeń o Bogu. Po drugie – nie mógł objawić się jako Ojciec, ponieważ Mackenzie miał złe wyobrażenie ojca z powodu kiepskich relacji ze swoim ziemskim rodzicem. Jakby na potwierdzenie tych słów, kiedy w barwnej i wzruszającej scenie bohater wybacza nieżyjącemu już tacie, Bóg zmienia postać kobiety na mężczyznę – Ojca.
Trudno się nie zgodzić z pierwszym wyjaśnieniem – radykalne przeciwstawienie się stereotypowemu obrazowi Boga jako spokojnego, siwego oraz surowego staruszka i zmienienie Go w pobłażliwą, radosną i rozśpiewaną Murzynkę, skłania czytelnika do zastanowienia się nad własnym obrazem Boga. Drugiemu wyjaśnieniu łatwo zarzucić tendencję do psychologizowania, wyjaśniania, że nie można nawiązać właściwej relacji z Bogiem, jeśli nie miało się dobrych relacji w rodzinie.
Bardzo zastanawia natomiast obraz Jezusa. Jest on bardzo tradycyjny, w czym można doszukać się wpływu filozofii Martina Bubera, nurtu poszukiwań historycznego Jezusa, Third Quest. Bardzo wyraźnie autor akcentuje nie tylko żydowskie rysy i pochodzenie, ale w ogóle człowieczeństwo Jezusa. O ile Tata i Sarayu wykazują wiele boskich cech, czynią cuda, nauczają z mądrością i pewną wyższością wynikającą z posiadania wiedzy absolutnej, o tyle Jezus zachowuje się jak przyjaciel, zupełnie zwyczajny i całkowicie ludzki, gawędzący swobodnie z Mackenziem. Brakuje ukazania Go jako Zbawiciela, który ofiarował samego Siebie na krzyżu i który zmartwychwstał. O samym zmartwychwstaniu moja jest w całej powieści tylko raz, jakby mimochodem, a śmierć krzyżowa wspomniana jest jako ratująca świat, bez odniesienia do konkretnego człowieka, do czytelnika. Można powiedzieć, że historyczny Jezus zdecydowanie przeważa nad Chrystusem wiary. Jak zatem wierzyć?
Kwestią, która jest, obok relacji Bóg – człowiek, najistotniejsza, są relacje wewnątrz Trójcy. William Young wyraźnie starał się pokazać brak hierarchii oraz równość. Zrobił to poprzez ukazanie Osób Trójcy podczas zwykłych, codziennych czynności, wykonywanych z miłością i szacunkiem wobec siebie, bez nakazów i pretensji, za to z wielością ciepłych, budujących słów. Trójca jest więc miłością. To potwierdzenie słów św. Augustyna, który pisał „Jeśli widzisz miłość, widzisz Trójcę” (De Trinitate, VIII, 8, 12). Jej Osoby są równe i w pewnym sensie tożsame, bo choć widoczne są jako trzy odrębne (i bardzo od siebie różne) postacie, wypełniają to samo zadanie naprawy obrazu Boga i relacji do Niego u Mackenziego, uzupełniając wzajemnie swoją opowieść, kontynuując dokładnie tam, gdzie przerwał poprzednik i tak dalej. Wyraźnie zaznacza się perychoreza trynitarna.
Autora jednak w opisie tożsamości i równości osób posuwa się trochę za daleko. Po pierwsze kontrowersyjną jest scena, kiedy Tata mówi, że „tam, na krzyżu” był razem z Jezusem i na dowód pokazuje dłonie z wyraźnymi bliznami po gwoździach. Trudno nie zauważać tutaj przejawów modalizmu i patrypasjonizmu. Po drugie, równość Osób i brak hierarchii rzutuje na absolutną równość ludzi, także w wymiarze religijnym – nie jest istotne wyznanie ani wiara człowieka. To całkowity uniwersalizm zbawienia, o którym pisał już Justyn Męczennik i wielu innych. Zadziwiające jest natomiast, że nigdzie nie ma informacji, że to Chrystus daje zbawienie, jest Zbawieniem. Z braku hierarchiczności wynika jeszcze jedna teza, którą literacka postać Jezusa wręcz wypowiada – Syn Boży przyniósł życie i miłość, a nie kościoły i religię. Przeciwstawia się tym samym instytucji Kościoła!
Poza jawnym wskazaniem braku konieczności istnienia religii i wszelkich jej instytucji, autor dowodzi też, że źródłem Objawienia jest nie tylko Pismo Święte, ale przede wszystkim świat z jego stworzeniami i pięknem. Położony tutaj bardzo mocny akcent może wskazywać na panenteizm lub panteizm. A jeśli dodać do niego liczne odniesienia do energii świata oraz scenę spotkania z duszami, z których każda posiada swoistą aurę wyrażoną barwą wokół siebie, można zarzucić autorowi fascynację New Age (co też wielu czyniło). Z pewnością brakuje też wątku grzechu, żalu za niego, Bożego przebaczenia. Jest tylko mowa o wybaczaniu samemu sobie i innym, ale zawsze przez człowieka. Ogólnie powieść mocniej akcentuje człowieka i człowieczeństwo. Zarówno w samej Osobie Jezusa, jak i we wszelkich opisach miłości i przebaczenia.
Chociaż autorowi powieści „Chata” można przedstawić wiele zarzutów, zdecydowanie więcej niż te, które zostały wspomniane, uważam, że to książka godna polecenia. Jej lektura nie ma być przecież systematycznym wykładem teologii dogmatycznej, ale literacką formą wyrazu autora. A jeśli ta forma jednocześnie skłania czytelników do refleksji nad samym sobą i swoją relacją do Boga, może także do poszukiwań i zgłębiania pewnych treści, to przynosi dobre owoce. Nawet, jeśli szokuje i bulwersuje – a może właśnie dzięki temu, skoro po książki wzbudzające oburzenie wielu czytelników sięga chętniej?

moja ocena: 7/10

środa, 25 kwietnia 2012

"Kobieta w lustrze" Eric Emmanuel Schmitt


Wydawnictwo: Znak literanova
Premiera: luty 2012
Stron: 464
recenzja dla:

Trzy kobiety w lustrze
 
Książka Erica Emmanuela Schmitta była z pewnością jedną z najbardziej wyczekiwanych nowości wydawniczych. Co więcej, zaskoczyła swoją objętością i tematyką stałych czytelników autora, nawykłych do książeczek bardzo drobnych, choć o wielkim przesłaniu. Tym razem także forma jest „wielka” i... wielowątkowa. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Poznajemy trzy kobiety, tak bardzo różne od siebie, że wydaje się łączyć je tylko płeć. Anne, żyjąca w XVI w wiejska dziewczyna, zakochana w przyrodzie, zadziwiona jej pięknem, zdolna spędzać całe dnie w lesie, nie pozwala się wtłoczyć w ciasne ramy norm panujących w wiosce i ucieka sprzed ołtarza. Po jakimś czasie zamieszkuje w beginażu, skupiającym kobiety żyjące w samotności, także te przygotowujące się do wstąpienia do klasztoru. Tam szybko zostaje okrzyknięta mistyczką. Spotyka się to jednak z oburzeniem mieszkańców wioski, niezrozumieniem ze strony duchownych dla jej bardzo otwartego podejścia do Boga i stworzenia oraz... nienawiścią i zazdrością swojej krewniaczki.
Hanna to kobieta, która osiąga wszystko, co ważne w swojej epoce – ma dobrego, bogatego męża, wspaniały dom, poważanie... Nie udaje jej się jednak sprostać najważniejszemu wymaganiu – urodzeniu dzieci, co przecież decyduje o wartości kobiety. Ze wszystkich stron zaczynają otaczać ją nalegania i „serdeczne rady”, doprowadzając do zgubnych skutków...
Anny to młoda dziewczyna, która zdążyła już zrobić zawrotną karierę gwiazdy filmowej. Na co dzień tłumiąc emocje i uczucia, uwalnia je na planie filmowym, co pozwala jej grać tak prawdziwie, że jest rozchwytywana przez wszystkich twórców. Prywatnie popada jednak w kolejne uzależnienia, od alkoholu, przez narkotyki, po przygodny seks.

Co może łączyć bohaterki, które dzieli wszystko, od pięciu wieków historii począwszy, na statusie społecznym, wieku i stanie cywilnym skończywszy? Było to dla mnie zagadką przez większą część lektury i muszę przyznać, że Schmitt bardzo mnie zaskoczył rozwiązaniem! Chylę czoła przed jego pomysłowością. Wątki zostały splecione tak misternie, że to, co początkowo wydawało się zbiorem opowiadań z kobiecym motywem, przerodziło się w niezwykłą powieść o tożsamości kobiety i jej roli w świecie. Co zaskakujące, autor, będąc mężczyzną, doskonale oddał rozterki kobiet. Narzucone z góry role, oczekiwania rodziny i przyjaciół, poszukiwanie samej siebie i własnych marzeń, odwaga ich spełniania lub jej brak, zawiść koleżanek, niepewność własnej wartości... To problemy, z którymi borykają się kobiety na całym świecie już od wieków. Dlatego każda z czytelniczek znajdzie w tej książce cząstkę siebie. A może odnajdzie ją dzięki tej książce? Lekturę polecam także panom – powieść wszak została napisana przez mężczyznę, który wykazał się całkiem dobrą znajomością niewiast, dlaczego więc inni panowie nie mieliby z tego skorzystać? 

moja ocena: 8,5/10

środa, 18 kwietnia 2012

"Klaps" Christos Tsiolkas


Wydawnictwo: Replika
Premiera: marzec 2012
Stron: 416
recenzja dla:

Brutalnie o dzisiejszym społeczeństwie?

Christos Tsiolkas jest uznawany za pisarza nowoczesnego, charakteryzującego się stylem śmiałym, bezkompromisowym, wręcz wulgarnym, ale jednocześnie posiadającym ogromną siłę wyrazu. Trudno się z taką opinią nie zgodzić po lekturze powieści „Klaps”. Mówi się, że Tsiolkas jest głosem swojego pokolenia, ukazuje współczesny świat w całej prawdzie, bez ubarwiania, wygładzania ostrych krawędzi. Brutalnie – to chyba najlepsze słowo. Przeczytałam jego książkę i pomyślałam, że jeśli to prawda, to ja nie chcę w takim świecie żyć...

Kim są bohaterowie „Klapsa”? Chciałoby się powiedzieć, że zwyczajnymi ludźmi, dokładnie takimi jak my albo nasi sąsiedzi. Ale czy na pewno? Po pierwsze mieszkają w Australii, po drugie reprezentują mieszankę wszelkich kultur, religii i narodowości. Są Grekami (jak sam autor), Hindusami, Kanadyjczykami, Aborygenami, Australijczykami i Amerykanami, chrześcijanami, muzułmanami z wyboru, a najczęściej zadeklarowanymi ateistami. Różni ich pochodzenie, kolor skóry, krąg kulturowy... Łączy, poza miejscem zamieszkania, styl życia – pełen imprez w biały dzień, narkotyków w każdej postaci, a nade wszystko pełen seksu, który dominuje w codziennej rzeczywistości. Zaskakująca jest powszechna akceptacja takiego życia – rodzice swobodnie rozmawiają z dziećmi o ćpaniu, spaniu z kimkolwiek, są wulgarni nawet przy swoich własnych kilkuletnich potomkach. Właściwie każdy ma do innych pretensje lub coś ukrywa. Brak akceptacji i tolerancji innych, a nawet jawne ich obrażanie są na porządku dziennym... Ponieważ środowisko jest tak zróżnicowane, jest też podzielone nieustannymi konfliktami.

Akcja powieści zaczyna się od z pozoru niewinnej sceny przyjacielskiego spotkania przy grillu. Wszyscy dobrze się bawią (tak, narkotyki, dużo alkoholu i wokół małe dzieci), aż do momentu, kiedy jeden z mężczyzn wymierza policzek trzyletniemu chłopcu. Harry, kuzyn gospodarza przyjęcia Hektora, tłumaczy się, że bronił własnego syna, jednak matka zbitego Hugo wpada w histerię. Zabawa kończy się przedwcześnie, wszyscy rozchodzą się w kiepskich nastrojach. Ale to dopiero początek całej lawiny wydarzeń... Kolejnym będzie rozprawa sądowa, ponieważ Rosie i Gary oskarżą Harry’ego o znęcanie się nad ich synem. Ta sprawa podzieli całe towarzystwo, zmusi przyjaciół do opowiedzenia się po jednej ze stron, skłóci nawet rodzinę. Na jaw wyjdą uprzedzenia i skrywane od lat pretensje, nic nie będzie już takie samo...

Przyznaję, w prozie Christosa Tsiolkasa jest coś niepokojącego i przyciągającego jednocześnie. Może to kwestia umiejętności spojrzenia na rzeczywistość i opisania jej bez ubarwiania i upiększania, nawet jeśli jest szara, trudna i czasem bolesna? Może krytycyzm i nastawienie jakiejś delikatnie wyczuwalnej rezygnacji, które przebija przez tekst, a jednocześnie jest tak dobrze znane wielu czytelnikom? A może po prostu bezpośredniość autora, wyrażająca się w opisach bardzo konkretnych, nawet wulgarnych? Zastanawia mnie tylko, czy wymagała ona aż do takiego stopnia naszpikowania tekstu wulgaryzmami. Rozumiem, że były koniecznie do wyrażenia emocji bohaterów, ale po co wplatać je w treść narracji? To zdecydowanie raziło, czasem czyniąc lekturę wręcz niesmaczną. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że właśnie o to autorowi chodziło... 

moja ocena: 6/10

niedziela, 15 kwietnia 2012

Stosik kwietniowy z niespodziankami


Drugi już kwietniowy stosik jest dość zaskakujący. Składa się prawie z samych niespodzianek :). Od góry: 
  • Maria Ulatowska "Przypadki Pani Eustaszyny" - do recenzji, jak zawsze dla Lubimy Czytać; już przeczytana (z jaką radością!), recenzja się pisze;
  • Józef Życiński "Język i metoda" - wymarzona książka, trudna do zdobycia - do kolekcji jednego z ulubionych autorów; upolowana w internetowym antykwariacie;
  • Mary i Carol Higgins Clark "Świąteczny rejs" - prezent od Anetki, a właściwie jej mamy - dziękuję :);
  • Zbigniew Święch "Klątwy, mikroby i uczeni" - niespodzianka od mojej przyjaciółki Alótki (tak, przez "ó" :) );
  • Christos Tsiolkas "Klaps" - w pewnym sensie również prezent, od Lubimy Czytać i wydawnictwa Replika - nie zamawiałam tej książeczki, ale przyszła :); teraz czytam.

I pięknie zapakowany prezent :) 

Tutaj kolejna niespodzianka - zakładka wykonana przez JoKo. Dziękuję! :)

piątek, 13 kwietnia 2012

"Morderstwo w klasztorze" Donna Fletcher Crow


Wydawnictwo: PROMIC
Premiera: marzec 2012
Stron: 552
recenzja dla:

Duchowni na tropie mordercy

Książka na pierwszy rzut oka wygląda bardzo zachęcająco – mocny tytuł, mroczna okładka i objętość, zapowiadająca skomplikowaną fabułę. Opis zamieszczony na odwrocie jeszcze podsyca ciekawość, obiecując nie tylko morderstwo w klasztorze, ale i śledztwo prowadzone przez duchownych, a nawet burzliwy romans! To z pewnością zachęci wielu czytelników...
Trudno powiedzieć, czy „Morderstwo w klasztorze” spełniło moje oczekiwania. Z pewnością pod względem fabuły tak. Oto w Kolegium Przemienienia dochodzi do wyjątkowo brutalnego morderstwa. Sędziwy mnich, który stał się jego ofiarą, był przez wszystkich lubiany i szanowany, trudno znaleźć powód, dla którego ktoś miałby zabić akurat jego. Jednak tuż przed śmiercią Dominic zostawił swój notatnik Felicity – studentce przygotowującej się do kapłaństwa (akcja bowiem toczy się w Szkocji, gdzie w Kościele episkopalnym dopuszczono kapłaństwo kobiet). Na pozór zawiera on tylko osobiste zapiski, niezrozumiałe dla osób postronnych, ale musi być cenny, skoro ktoś przeszukuje pokój dziewczyny w poszukiwaniu notesu. Co więcej, Dominic zginął właśnie z jego powodu! Czy przeczuwał niebezpieczeństwo i zostawił swojej młodej przyjaciółce jakieś wskazówki? Felicity i Antony, kapłan wykładający historię w klasztornym seminarium, wyruszają w podróż śladami św. Kutberta. Dlaczego akurat jego? Cała historia zdaje się być ściśle powiązana ze średniowiecznym świętym, którego ciało miało nie ulec zniszczeniu i zostało ukryte wraz z ogromnymi skarbami. Tuż przed śmiercią Dominic odbył pielgrzymkę śladami św. Kutberta i wszystko wskazuje na to, że odkrył coś, co przyczyniło się do jego śmierci. Bohaterowie powieści próbują więc odtworzyć tą podróż i rozwiązać zagadkę. Szybko okazuje się, że nie tylko im na tym zależy… Ich śladami podąża ktoś, kto wciąż krzyżuje im plany, a nawet zasadza się na ich życie. Nie wiadomo już, kto z wielu próbujących pomóc Antonemu i Felicity jest przyjacielem, a kto wrogiem czyhającym na ich życie… Są też przekonani, że ściga ich policja, podejrzewająca Antonego o zabójstwo. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, kiedy dwójka uciekinierów zaczyna się do siebie zbliżać i wątpić w powołanie do życia w celibacie...
Akcja powieści toczy się szybko i jest niezwykle wciągająca. Jej bieg przerywają wykłady Antonego, dotyczące historii odwiedzanych miejsc i całej Szkocji. Czasem wręcz trudno przebrnąć przez te zawieszenia akcji w oczekiwaniu na kolejne wydarzenia. Sam wątek historyczny jest interesujący i równoważy dynamikę powieści. Co ciekawe, postać św. Kutberta jest autentyczna! Oryginalne jest także usytuowanie akcji w scenerii klasztorów i kościołów oraz uczynienie głównymi bohaterami zakonników, księży i studentów teologii. Nie zgadzam się jednak z określeniem „kryminał metafizyczny”, które widnieje w opisie. Jego twórca chyba nie do końca rozumiał znaczenie użytych słów...
Podsumowując, powieść jest bardzo ciekawą propozycją i z pewnością zainteresuje nie tylko fanów kryminałów. Opiera się na pomyśle oryginalnym, osadzonym w historii i scenerii urokliwych szkockich miasteczek. Intryga została przedstawiona w taki sposób, że do ostatnich stron trzyma w napięciu i niepewności, kto jest po czyjej stronie. Jedynie obiecywanego gorącego romansu się nie doczekałam, ale cóż, podobno nie można mieć wszystkiego... 

moja ocena: 8,5/10

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

"Nieznośna lekkość maślanych bułeczek" Alexander McSmith


Wydawnictwo: Muza
Premiera: marzec 2012
Stron:320
recenzja dla:

Powrót na 44 Scotland Street

Alexander McCall Smith kolejny raz zaprasza czytelników w odwiedziny do kamienicy przy 44 Scotland Street. I chociaż to już piąta taka wizyta, absolutnie nie jest nudno! Co więcej, bohaterowie, których znamy już dość dobrze, są jak starzy znajomi, za którymi tęskni się przez te kilka miesięcy, pomiędzy premierami kolejnych tomów serii.
W „Nieznośnej lekkości maślanych bułeczek”, oprócz zwyczajnego życia mieszkańców Edynburga, znajdziemy tym razem także opisy zdarzeń nietypowych, wręcz sensacyjnych! W mieście pojawi się Pretendent do tronu, znajdzie się także cenny obraz niewiadomego pochodzenia, zaginie za to filiżanka, a nawet dwie. Nasi bohaterowie trafią na pogrzeb gangstera, jeden z nich omal nie utonie w oceanie, a pewna mieszkanka kamienicy przy 44 Scotland Street będzie podejrzana o handel narkotykami... Oczywiście, nie zabraknie też ulubionego bohatera większości czytelników – małego Bertiego. Chłopiec nadal ma sześć lat, nieprzeciętną inteligencję i „osobistą trenerkę” zamiast matki. Ta ostatnia wciąż zmusza syna do odbywania sesji z psychoterapeutą, który, według Bertiego, jest bardziej niż tatuś, podobny do nowego braciszka... Niestety, nawet tej rodziny nie ominą kłopoty – dr Fairbairn opuści Edynburg, zmuszając Irene do znalezienia synowi nowego terapeuty, a chwilę później jej własny mąż poprze „absurdalny” pomysł syna - wstąpienia do skautów. Dlaczego akurat tam? Bo do skautów przyjmują tylko chłopców, a przynajmniej tak myśli Bertie, dopóki Olive, uparcie podająca się za jego dziewczynę, nie udowadnia mu, że jest inaczej... Nie będzie to jedyny wątek miłosny. W tym tomie opowieści, aż gęsto jest od zaręczyn, ślubów, podróży poślubnych... Nawet dwójka bohaterów, których znamy od początku książki, zaczyna jakby zwracać na siebie większą uwagę...
Potwierdzam opinię „The Times”, że książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór i jak ciepła bielizna na zimowe dni. Zgadzam się również ze stwierdzeniem, że powinny być przepisywane przez lekarzy. Samopoczucie poprawiają zdecydowanie, a przy tym nie potrafię sobie wyobrazić, że mogą się znudzić... Są niczym tytułowe maślane bułeczki, których nigdy dość. I jak nieznośna jest lekkość maślanych bułeczek, tak nieznośna jest świadomość, że na kolejny tom „44 Scotland Street” będziemy musieli jeszcze poczekać...

moja ocena: 9/10

czwartek, 5 kwietnia 2012

"Genialna maszyna. Biografia serca." Stephen, Thomas Amidon


Wydawnictwo: Znak
Premiera: luty 2012
Stron: 262
recenzja dla:

Z sercem o sercu

Lubicie czytać naukowe rozprawy z zakresu anatomii, fizjologii i medycyny? Cóż, niektórzy pewnie odpowiedzą, że tak, ale będą w zdecydowanej mniejszości. Podobnie nie wszyscy przepadają za literackimi opisami serca i sercowych perypetii... A gdyby tak połączyć naukową wiedzę z kunsztem literackim i stylem właściwym powieści? Taki pomysł zrodził się w głowach dwóch braci, z których jeden jest kardiologiem, drugi – pisarzem. Panowie Stephen i Thomas Amidon, bo o nich mowa, poradzili sobie z tym zadaniem doskonale.
Książka, która powstała, przedstawia historię chorób serca, ich badań i leczenia, ale także rozwój wiedzy na temat tego organu na przestrzeni wieków. Na początku każdego z rozdziałów znajdziemy literacką opowieść, w której dany bohater zachorował i potrzebował pomocy. Ta jednak, przybierała czasem postać modlitw zanoszonych do bóstwa i składanych mu ofiar, innym razem pijawek wysysających krew...lub precyzyjnej operacji serca wykonywanej przez sterowane na odległość roboty. W drugiej części każdego z rozdziałów zamieszczono konkretne informacje na temat rozwoju wiedzy o ludzkim sercu oraz metod jego diagnozowania i leczenia. Zaskakujące, że przez tak wiele lat uczeni byli przekonani, że krew płynie w naszych ciałach tylko w jednym kierunku: od serca do wszystkich części ciała, które ową krew „zjadały”. Ba, płynie, bo przyciągają ją głodne komórki! Odkrycie, że serce jest pompą wymagało setek lat! Zaskakujące? A to tylko jedna z wielu niezwykłych informacji zamieszczonych w „Genialnej maszynie...”.
Chwalebne jest, że ktoś podjął się napisania książki jednocześnie trochę naukowej i trochę beletrystycznej, zapraszając tym samym do świata wiedzy medycznej także kompletnych laików. Na próżno będą w niej szukać interesujących informacji osoby z wykształceniem medycznym lub biologicznym, ale przecież nie o takich odbiorców autorom chodziło. Jestem przekonana, że swoje dzieło adresowali do wszystkich zainteresowanych sercowymi tematami. Choć, być może, powinien to być każdy z nas – czyż nie wypada poświęcić odrobiny czasu na zapoznanie się z historią organu tak ważnego, uznawanego przez wielu za siedlisko uczuć, a przez niektórych nawet za decydującego o ludzkiej tożsamości?
Mam tylko wątpliwości co do tytułu. O ile „Genialna maszyna” trafnie oddaje naturę ludzkiego serca, o tyle „Biografia serca” nie do końca precyzyjnie określa treść książki. Bo przecież biografie zaczynają się zazwyczaj od narodzin bohatera i jego rozwoju, by później opisywać działalność. Tutaj znajdziemy tylko historię odkrywania serca przez człowieka. Jednak niezależnie od językowych niuansów, publikacja jest bardzo interesująca i z pewnością godna polecenia. 

moja ocena: 9/10

niedziela, 1 kwietnia 2012

Stosik kwietniowy

Marzec zakończyłam z wynikiem 14 przeczytanych książek. Nie zakładałam żadnej konkretnej liczby, nie planowałam, ale biorąc pod uwagę lektury zawodowe, zaliczenia i czas na sprawdzanie studenckich prac, nie jest źle.
Stosik na kwiecień składa się z książek, które otrzymałam w marcu, ale czytać i recenzować będę już w kwietniu. Wygląda wiosennie, mimo zimy szalejącej za oknem :).


Od góry: 
  • "Świadek na czterech łapach" D. Rosenfelt, wyd. Sonia Draga - pochlonęłam bardzo szybko i z przyjemnością;
  • "Irańska córka" J. Darznik, Nasza Księgarnia;
  • "Kamienny manuskrypt" J. G. Jambrina, WAM;
  • "Nieznośna lekkość maślanych bułeczek" A. McCall Smith, Muza - zaczęłam czytać dzisiaj i zanim się zorientowałam, minęło 200 stron! Książka cudowna, podobnie jak poprzednie tomy serii "44 Scotland Street";
  • 'Moje drzewko pomarańczowe" J.M. de Vasconcelos, Muza - książka upolowana podczas wyprzedaży; 
  • "Mój brat Papież" G. Ratzinger, Znak - jestem bardzo ciekawa rodzinnych opowieści o Benedykcie XVI i bardzo mnie cieszy wizja tej lektury; 
  • "Morderstwo w klasztorze" D. Fletcher Crow, wyd. Promic.
Wszystkie książki, poza "Moim drzewkiem pomarańczowym", do recenzji dla Lubimy Czytać.