Wydawnictwo: Znak
Premiera: maj 2012
Stron:672
recenzja dla:
Debiut przez wielkie "D"
Książka Anny Ficner-Ogonowskiej to publikacja zaskakująca pod wieloma
względami. Po pierwsze, to debiut literacki niezamierzony przez autorkę
- ujrzał światło dzienne dzięki jej mężowi, który potajemnie wysłał
powieść do wydawnictwa, nie pozwalając żonie pisać „do szuflady”. Po
drugie, to debiut przez wielkie „D” – odpowiednio nagłośniony,
rozreklamowany, z rekomendacjami Danuty Stenki i Artura Żmijewskiego na
okładce. Po trzecie, przyznać należy, że pierwsza powieść w wymiarze 650
stron robi wrażenie. Powiększa je dodatkowo zapowiedź kolejnej części.
Po czwarte, dla czytelnika recenzji z pewnością najważniejsze, „Alibi na
szczęście” czyta się naprawdę doskonale.
Sam fakt, że historia miłosna opisana w tak obszernej książce nie
dłuży się i nie irytuje powolnym rozwojem akcji, ale wciąga, nie
pozwalając się odezwać od lektury, świadczy o niewątpliwym talencie
autorki. Po tak wielu stronach i długim czasie spędzonym z bohaterami
powieści... mam ochotę na kolejne minuty i kolejne strony! Z
niecierpliwością będę czekać do września, żeby ponownie spotkać
„przyszywane” siostry, Hankę i Dominikę, Mikołaja, Przemka, serdeczną
panią Irenkę, mówiącą wierszem Aldonę, urocze bliźniaczki Ulę i Zuzę,
dorastającego Mateusza i wielu innych... Każda z postaci jest tak
wyrazista, tak realna, że odnoszę wrażenie, jakbym co rano spotykała
mamę Mikołaja w warzywniaku pani Walentyny, a Hankę na pobliskim
bazarku. Jestem pełna podziwu dla autorki, która z taką dokładnością i
cierpliwością zarysowała sylwetki bohaterów, każdą tak różną od
pozostałych, tak dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Jak można
nie polubić pełnej życia Dominiki, sypiącej zabawnymi powiedzeniami jak z
rękawa, szalonej i zabieganej, jedzącej palcami i dyrygującej życiem
przyjaciółki, ale zawsze troszczącej się o nią ze szczerego serca? I jak
nie ulec czarowi pani Irenki, będącej uosobieniem dobroci, wymarzoną
ciocią albo babcią, która na każdą bolączkę znajdzie sposób, czy to w
formie rozmowy przy herbatce z cytryną, czy w milczącym uścisku i
całusie w czoło?
„Alibi na szczęście” to historia wielkiej miłości, opowieść o
cierpliwości i determinacji w walce o ukochaną osobę. Hanna Lerska to
młoda nauczycielka wiodąca uporządkowane, idealne wręcz życie. Piękny
dom, praca, liczne pasje, uroda... Wydaje się, że ma wszystko, o czym
może marzyć dwudziestosześciolatka. Ale to tylko pozory, pod którymi
skrywają się straszliwe wspomnienia, nieopisany ból i strach, którego
nie sposób pokonać. O tym wszystkim nie wie jednak Mikołaj, prowadzący
firmę architektoniczną w centrum Warszawy. Zakochuje się w Hance i
postanawia o nią walczyć. Nie podejrzewa nawet jak długa i trudna droga
go czeka. W jej przejściu pomoże mu wspólnik i przyjaciel, Przemek oraz
Dominika – przyjaciółka Hani, zżyta z nią jak z siostrą.
Powieść ma w sobie coś niezwykłego, co sprawia, że pomimo potężnego
ładunku uczuciowego, miłosnej monotematyczności i obszerności, czyta się
ją jednym tchem. Pochłania niczym doskonały kryminał, co sugeruje Artur
Żmijewski w cytowanej na okładce recenzji. Jest przy tym wyważona – nie
razi nadmiarem romantycznych scen, a przy tym każdą z nich opisuje
bardzo szczegółowo i subtelnie. Czytelnik ma wrażenie, że narracja
zwalnia, koncentruje się na bohaterach, zamyka w niewielkiej przestrzeni
ich spojrzeń i słów. Staje się intymna, ale jednocześnie zachowuje
umiar. Jest dokładnie taka, jakiej oczekiwałabym od książki tego
gatunku.
Po wielu zachwytach, wypada mi przyznać, że z pewnością nie każdemu czytelnikowi „Alibi na szczęście” przypadnie do gustu. Domyślam się też, że trafi przede wszystkim w ręce czytelniczek. I pewnie jest trochę bajkowa, ale ja chcę wierzyć, że taka historia może się przydarzyć każdemu z nas. Być może już się zdarzyła? Powieść niesie nadzieję, każe wierzyć, że z każdej sytuacji jest wyjście, złe wspomnienia można oswoić, a szansa na szczęście jest w zasięgu ręki. I pozostaje mi życzyć – autorce weny twórczej, czytelnikom przyjemnej lektury tej i, miejmy nadzieję, kolejnych powieści Anny Ficner – Ogonowskiej.
Po wielu zachwytach, wypada mi przyznać, że z pewnością nie każdemu czytelnikowi „Alibi na szczęście” przypadnie do gustu. Domyślam się też, że trafi przede wszystkim w ręce czytelniczek. I pewnie jest trochę bajkowa, ale ja chcę wierzyć, że taka historia może się przydarzyć każdemu z nas. Być może już się zdarzyła? Powieść niesie nadzieję, każe wierzyć, że z każdej sytuacji jest wyjście, złe wspomnienia można oswoić, a szansa na szczęście jest w zasięgu ręki. I pozostaje mi życzyć – autorce weny twórczej, czytelnikom przyjemnej lektury tej i, miejmy nadzieję, kolejnych powieści Anny Ficner – Ogonowskiej.
moja ocena: 9/10
Rzadko czytam literaturę polską, ale dla tej książki z pewnością zrobię wyjątek :)
OdpowiedzUsuńChcę! :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie:) To raczej nie mój gatunek, ale powoli się przekonuję;)
OdpowiedzUsuńDodaję Twój blog do obserwowanych, mam nadzieję, że pozwolisz więc, bym zaglądała tu częściej?:) Zapraszam również do siebie do przeczytania nowej recenzji i pozdrawiam!
Mam uprzedzenia do polskich historii miłosnych, nie wiem, czy w tym przypadku słuszne... jak myślisz, dam radę się przełamać po lekturze tej książki?
OdpowiedzUsuńChyba mam (miałam?) podobne uprzedzenia, ale tą książkę czytało mi się bardzo dobrze. Więc sądzę, że dasz radę :)
UsuńJedna z książek, które zamierzam przeczytać w najbliższym czasie. Strasznie mnie kusi.
UsuńDodałam twój blog do obserwowanych, będę tu często zaglądać:)
Książka rewelacyjna!!!!! Nie można się oderwać ;)
OdpowiedzUsuńsuper książeczka - pochłania i nie można sie od niej oderwać
OdpowiedzUsuńZarówno "Alibi..." jak i "Krok..." są świetne. Przeczytałam jednym tchem. Z cichą nadzieję czekam na część trzecią.
OdpowiedzUsuń