środa, 30 stycznia 2013

Stosik na koniec miesiąca

 Narzekałam na brak książek i paczek w skrzynce na listy, więc teraz, dla odmiany, mam wysyp nowości. I, również dla odmiany, narzekać nie będę :). Taki oto stosik pojawił się w ostatnim czasie: 


  • D. Foenkinos "Nasze rozstania" - od Znaku - skończyłam właśnie lekturę;
  • S. Rayner "Jedna chwila" Prószyński;
  • L. Randall "Pukając do nieba bram" Prószyński - jestem ciekawa książki, która ma ukazać "jak fizyka pomaga zrozumieć wszechświat";
  • A. McCall Smith "Mieć siedem lat" Muza - szósty tom "Scotland Street 44", bardzo przeze mnie oczekiwany i przeczytany zaraz po tym, jak go otrzymałam;
  • N.M. Kelby "Białe trufle" Znak - aktualnie czytam i, póki co, nie podzielam entuzjazmu wszystkich polecających tą książkę;
  • Benedykt XVI "Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo";
  • S. Hołownia "Lat minute";
  • B. Lecomte "Nowe tajemnice Watykanu" - wszystkie trzy od Znaku; 
  • J. Puleo, P. Milroy "Anatomia w bieganiu" Muza - nabytek własny, w przeciwieństwie do powyższych recenzenckich; bardzo cenny i trafiony - książkę zaledwie przejrzałam, ale już znalazłam w niej mnóstwo interesujących informacji.
 

Tymczasem zamiast wyjść na spacer, pobiegać czy jakkolwiek bardziej aktywnie spędzić czas, tkwię w domu uwięziona w pięknym chabrowym gipsie (czy ja już się chwaliłam jego jakże pięknym kolorem?). Popołudnia i wieczory mijają zatem przy książce i herbacie... Doskonałe towarzystwo, chociaż chętnie bym je zamieniała czasem na buty do biegania... Jeszcze tylko dwa tygodnie, mam nadzieję.

wtorek, 22 stycznia 2013

"500 polskich książek, które warto w życiu przeczytać"


Wydawnictwo: Muza
Premiera: maj 2012
Stron: 700
recenzja dla:

Leksykon polskiej literatury

Na rynku wydawniczym co jakiś czas pojawiają się publikacje prezentujące najważniejsze, najlepsze, najciekawsze, najbardziej bulwersujące… po prostu „naj” książki. Również portale internetowe, gazety codzienne i czasopisma, a nawet stacje telewizyjne nie rezygnują z tworzenia kanonów literackich, które każdy śmiertelnik przeczytać powinien. Zdarza się, że trafia do nich jakieś dzieło polskiego autora, ale to sporadycznie… A co, jeśli ów śmiertelnik jest Polakiem, w dodatku patriotą i chce przeczytać najwybitniejsze dzieła rodaków? Może sięgnąć po „500 polskich książek, które warto w życiu przeczytać”.
Zapewne wielu czytelników zaskoczy informacja, którą oferuje nam już sam tytuł – naprawdę jest aż 500 (słownie: pięćset!) polskich książek, które warto przeczytać? Zaskoczenie wzrośnie, kiedy w spisie ich tytułów nie znajdą ulubionych… Wybór był bowiem całkowicie subiektywny a dokonały go dwie siostry, nieznane dotąd szerszemu gronu. No, może poza ich własnymi uczniami. Marta Makowiecka i Karolina Haka-Makowiecka są polonistkami w warszawskim liceum, całkowicie zakochanymi w swojej pracy, dodajmy. Choć różnią się od siebie całkowicie, łączy ich miłość do książek. Razem wybrały te najważniejsze w historii polskiej literatury.
Autorki piszą we wstępie, że ich publikacja ma być przewodnikiem dla tych, którzy chcą i lubią czytać polską literaturę, ale nie zawsze wiedzą po które tytuły sięgać. W zbiorze znalazły się dzieła powstałe między XVI a XXI wiekiem. Jedynym kryterium był język pierwszego wydania – koniecznie polski. To wyeliminowało sporo doskonałych książek polskich autorów, wydanych pierwotnie za granicą. Dla jednej tylko uczyniono wyjątek („Rękopis znaleziony w Saragossie”). Warto zaznaczyć, że wśród „czołowej pięćsetki” znalazły się nie tylko książki, które warto przeczytać, bo są ciekawe, ale też takie, które po prostu wypada znać, nawet jeśli ich lektura do przyjemnych nie należy. Stąd wielu czytelników może się rozczarować propozycjami autorek…

W wyborze znalazły się przede wszystkim utwory pisane prozą, ale nie brakuje też poezji. Niektóre tytuły od lat widnieją na listach szkolnych lektur i należą do klasyki, inne to nowości ostatnich lat, mniej lub bardziej popularne, ale zawsze z jakiegoś powodu interesujące. Każda z wybranych książek jest obszernie opisana. Przeważa streszczenie fabuły, ale jest też część dotycząca konstrukcji utworu, jego cech charakterystycznych i analizy języka, narracji itd. Ciekawym rozwiązaniem jest załączenie bogatego zbioru ilustracji, przedstawiających okładki wydań, fotografie lub portrety autorów, czasem kadry z filmów będących ekranizacjami powieści albo zdjęcia z przedstawień teatralnych na ich podstawie. Czyni to lekturę bardziej atrakcyjną i przyciąga wzrok.

Dla kogo przeznaczona jest książka sióstr Makowieckich? Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że dla każdego. Będzie doskonałym prezentem i opłacalnym zakupem. Pozwoli zapoznać się polskimi książkami wartymi przeczytania a w odpowiedniej chwili podpowie po jaką lekturę sięgnąć. Może też stanowić czytelnicze wyzwanie… A już same jej gabaryty i waga robią ogromne wrażenie. Myślę, że warto przyjąć zaproszenie autorek do podróży w świat polskiej literatury… Taka wyprawa z pewnością będzie długa, barwna i fascynująca.

moja ocena: 7/10
 

sobota, 19 stycznia 2013

Paczki niespodzianki i czarna herbata... na facebooku

 Ledwie zdążyłam się poskarżyć na brak nowości w skrzynce pocztowej, zaskoczyła mnie kolejna paczka, tym razem od wydawnictwa Znak. Długo oczekiwane nowości przyszły jednocześnie: "Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo." Benedykta XVI, "Last minute" Hołowni oraz "Nowe tajemnice Watykanu". Leżą teraz i kuszą... Tyle cudowności a ja jedna! 
Druga paczka, cudownie pachnąca jeszcze przed otwarciem, okazała się pełna herbat od firmy Skworcu. Mieszanki kuszące egzotycznymi i bajkowymi nazwami aż proszą, żeby je przetestować... najlepiej w towarzystwie dobrej książki. Zatem nuda mi nie grozi, nawet pomimo przymusowego pobytu w domu.

 Herbata czarna "Blask choinki"

 

skład: herbata czarna, cukier w kształcie choinek, 
aromat przypraw korzennych i cytryny
sposób parzenia: 2-3 min. w temp. 95°C
dystrybutor: SMAK-COM Jan Skworc

Herbata urzeka już swoim wyglądem - maleńkie cukrowe choinki w kolorze czerwonym i zielonym są urocze. Piłam wiele interesujących mieszanek, ale niewiele z nich tak ładnie się prezentowało jeszcze przed zaparzeniem (choć kiedyś w Berlinie udało mi się kupić herbatę z gwiazdkami z białej czekolady). Pachnie słodko, ale subtelnie. 
Po zaparzeniu napar ma ciemną, karmelową barwę i przyjemny słodko-korzenny zapach. Kojarzy się odrobinę świątecznie, ale zdecydowanie nie jest to aromat typowy dla mieszanek sprzedawanych jako bożonarodzeniowe. 
Smak głęboki, delikatnie korzenny i jednocześnie słodki. Nie używam cukru, herbatę piję zawsze gorzką, ale cukier w "Blasku choinki" zupełnie mi nie przeszkadzał. Cytryny nie wyczułam, dopóki nie przeczytałam składu na etykiecie (tak, tak, najpierw herbata, potem informacja o składnikach :)), ale podejrzewam, że to ona równoważy słodycz cukrowych choinek. Być może to ona również sprawia, że ta herbata kojarzy mi się trochę z earl grey'em (takim z cytryną właśnie).
Podsumowując: herbata o średniej intensywności korzennym aromacie i słodkim smaku, doskonała na zimowe wieczory, zwłaszcza... w blasku choinki 
moja ocena: 5/6


A na samym końcu zapraszam na... czarną herbatę na facebooku: O książkach przy herbacie

czwartek, 17 stycznia 2013

"Preludium brzasku" Tracie Peterson


Wydawnictwo: WAM
Premiera: sierpień 2012
Stron: 352
recenzja dla:

Powieść z przesłaniem

Sięgając po „Preludium brzasku” obawiałam się, że trafię na kolejną kiepską powieść naszpikowaną religijnym przesłaniem, jakich sporo pojawia się w ostatnim czasie. Nota biograficzna autorki, głosząca, że napisała ona ponad osiemdziesiąt książek, jeszcze pogłębiła te obawy. Jednak kiedy, pełna rezerwy, zagłębiłam się w lekturze, topniały one z każdą kolejną stroną. Powieść okazała się ciekawa i wartościowa jednocześnie, a w dodatku napisana zgrabnym, przyjemnym stylem i mocno osadzona w realiach dawnej epoki.
„Preludium brzasku” jest pierwszą część trylogii Pieść Alaski, której akcja toczy się w Ameryce u schyłku XIX wieku. Główna bohaterka Lydia to młoda jeszcze kobieta, mocno jednak doświadczona przez życie. W wieku 28 lat ma już za sobą dwunastoletnie nieudane i pełne przemocy małżeństwo, liczne poronienia i wiele lat życia pod jednym dachem z ludźmi, którzy jej nienawidzą. Floyd Gray, za którego wydano ją siłą w wieku zaledwie szesnastu lat, sporo starszy wdowiec, liczył jedynie na majątek ojca Lydii, obiecany mu w spadku w umowie małżeńskiej. Główny jej obiekt – żona, nie interesuje go jednak zupełnie. Znieważa ją, bije, jednocześnie niwecząc wszystkie wysiłki młodej kobiety, by zdobyć przychylność czwórki dzieci Graya. Starsi bliźniacy i dwie młodsze dziewczynki zaczynają nienawidzić macochy i traktować ją równie okrutnie jak ich ojciec. Kiedy więc Floyd ginie w wypadku, żadne z jego dzieci, poza najmłodszą Evie, nie zamierza pomóc jej w żaden sposób. Sytuacja bohaterki wydaje się rozpaczliwa – w wypadku oprócz męża, zginął także jej ojciec. Lydia została zupełnie sama z nienawiścią wpływowej rodziny Gray’ów. Kiedy jej pasierbowie nalegają by jak najszybciej opuściła dom, młoda wdowa wyjeżdża na Alaskę, gdzie mieszka jej jedyna krewna – ciotka Zerelda. Czyni to w tajemnicy, chcąc się odciąć od strasznej przeszłości. Czy będzie to jednak możliwe? Czy życie w trudnych warunkach Alaski będzie odpowiednie dla młodej kobiety? Czy uda jej się zapomnieć o zranieniach i uwierzyć, że może jeszcze być szczęśliwa, że może kogoś pokochać?
To historia kobiety opowiedziana w piękny i porywający sposób, świadectwo minionej epoki, ale też opowieść o pokonywaniu wątpliwości, odzyskiwaniu nadziei i zaufania do Boga. Te wątki są stale obecne w życiu bohaterów „Preludium brzasku”, ale autorce udało się je wpleść w wydarzenia i dialogi w sposób naturalny i nienachalny. Dzięki temu powieść, która mogłaby trafić na półki między setki innych, podobnych do siebie książek, o których zapominamy już następnego dnia po lekturze, stała się powieścią z przesłaniem. Losy i wybory bohaterów nie pozostawiają czytelnika obojętnym i każą zastanowić się choć przez chwilę nad tym, co w życiu ważne.
„Preludium brzasku” z radością postawię na półce między ulubionymi książkami i będę polecać znajomym. Z jeszcze większą radością powitam kolejne części cyklu i ponownie spotkam się z Lydią, jej rodziną i przyjaciółmi. 

moja ocena: 9/10

wtorek, 15 stycznia 2013

Stosik ze złamaną nogą ;)

Tak będzie stosik styczniowy, będzie i złamana noga... Dzięki niej mam trochę więcej czasu na czytanie, recenzowanie i oglądanie filmów (a to nowość w moim przypadku). Może zacznę od stosiku, bo z pewnością jest bardziej interesujący, do drastycznych opowieści przechodząc pod koniec wpisu. :)
W ostatnim czasie panowała jakaś recenzencka posucha, żadnych nowości, paczek w skrzynce ani listonoszy u drzwi... Dzisiaj zostało mi to wynagrodzone aż sześcioma przesyłkami, z których dwie nie załapały się na zdjęcie, bo zostały natychmiast rozpakowane.

 

W czterech znalazłam książki, w piątej ogrom płyt (23!) zamówionych wspólnie z przyjacielem przy okazji szalonych promocji w jednym ze znanych sklepów.W ostatniej natomiast koszulkę - pamiątkę z grudniowego biegu przełajowego, o którym tu wspominałam. Sfotografowałam, bo bardzo mi się podoba i jednocześnie jest mi miło, że organizatorzy pamiętali o jej wysłaniu.


A oto i obiecany stosik. Z prześlicznym kubeczkiem z sobotniego biegu przełajowego w ramach Festiwalu Spełnionych Marzeń. Czyżby organizatorzy przewidzieli, że po nim spędzę sporo czasu w łóżku i z książką, a więc przyda się herbata w ładnym kubku? :) 

  

Od dołu:
- "Teologia a nauki przyrodnicze" ks. Andrzej Anderwald - cenny nabytek, który z pewnością pomoże mi wybrać temat pracy dyplomowej;
- "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" Haruki Murakami - polowałam na nią od dawna zachęcona pozytywną opinią przyjaciela - zobaczymy czy mnie też zachwyci;
- "17 adventure" - zbiór historii o niezwykłych wyprawach - przeczytam z ciekawością, choć pewnie prędko to nie nastąpi;
- "Żona piekarza" Marcel Pagnol - przyniesiona przez koleżankę, ostatnia do kompletu tego autora;
- "Drugi przekręt Natalii" Olga Rudnicka- do recenzji od Prószyńskiego i Lubimy Czytać;
- "Schody do raju" Eduard Martin - przeczytana i zrecenzowana wczoraj, pojawi się na blogu po publikacji na LC;
- "Pierwsze koty robaczywki" Karina Bonowicz - do recenzji od Prószyńskiego i LC.

A złamana noga? Cóż, w sobotę wystartowałam w biegu przełajowym w Mysłowicach. Festiwal Spełnionych Marzeń - piękna nazwa i wspaniała impreza (nie znam innej, podczas której na drzewach, w środku lasu, organizatorzy porozwieszali hasła dopingujące zawodników!). Bolała mnie stopa, ale lekarz uznał, że nie ma się czym przejmować... Lód, śnieg, założyłam kolce i w drogę, 15 km. Na czwartym kilometrze coś głośno chrupnęło w mojej stopie, zabolało... ale poza tym było w porządku. Postanowiłam nie wracać do startu, ale biec dalej. Mimo bólu dotarłam do mety, gdzie fizjoterapeuta orzekł, że poważnych uszkodzeń nie ma. Na wszelki wypadek podjechałam na prześwietlenie... Złamanie! W dodatku bardzo malownicze, w czterech etapach - kość zatem pękała od dobrych kilku dni, najprawdopodobniej tygodni, a ja żyłam w nieświadomości... Zostałam zagipsowana (podobno wyglądałam pięknie na wózku inwalidzkim, z gipsem na nodze i medalem na szyi :-) ). Tymczasem dobiegając do mety, po 11 km ze złamaniem, wyglądałam tak:


Cóż, przez jakiś czas pozostaje mi czytanie o bieganiu zamiast praktyki :-).

niedziela, 13 stycznia 2013

"Jezus z Judenfeldu" jan Grzegorczyk


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Premiera: listopad 2012
Stron: 256
recenzja dla:

Czy księża mają cellulit?

Kto nie zna Grzegorczyka? Ręka do góry. A teraz – kto nie zna Grosera? Naprawdę? Są tacy? Spieszę więc z wyjaśnieniem, że Grzegorczyk Jan to jeden z najlepszych współczesnych polskich autorów. Groser natomiast dzielnie walczy z serialowym ojcem Mateuszem o miano najbardziej znanego w Polsce księdza. Ponieważ ten drugi jest importowany z Włoch, Groser zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Jego przygody mieliśmy okazję poznać we wspaniałej trylogii „Przypadków księdza Grosera” („Adieu”, „Trufle”, „Cudze pole”), która pozostawiła głównego bohatera w sytuacji zawieszenia, domagającej się ciągu dalszego… Czytelnicy czekali, prosili, nalegali… Grzegorczyk zarzekał się, że do przygód duchownego nie wróci i pisał inne książki (m.in. „Chaszcze”, „Puszczyk”). Obietnicę, na szczęście, złamał, zaskakując fanów… retrospekcją. Oto cofamy się w czasie przed okres opisany w trylogii i wraz z głównym bohaterem trafiamy do Austrii. A skąd on się tam wziął? No cóż, jak to Groser, jechał sobie rowerem w odwiedziny do papieża…
Ksiądz Wacław jechał przez Alpy, co jest szczegółem bardzo istotnym. Kiedy więc ulega wypadkowi, trafia do uroczej górskiej miejscowości Judenfeld, gdzie opiekę nad nim obejmuje ewangelicki duchowny wraz z żoną. Właściwie „trafia” to zbyt łagodne określenie, Groser grzęźnie na dobre – bo jak jechać dalej na rowerze z nogą w gipsie? Mateusz i Agnieszka Konopiukowie zapewniają mu opiekę i rozrywkę, organizując wycieczki i spotkania z mieszkańcami Judenfeldu. Szybko okazuje się, że właściwie Mateusz jest księdzem katolickim, który dla kobiety porzucił swój stan, kraj… i na obczyźnie został proboszczem ewangelickiej parafii. Wątek ten (częsty u Grzegorczyka) staje się przyczynkiem do wielu żartów. Tytułowy cellulit u księży jest właśnie jednym z nich… Ale nie zdradzajmy zbyt wielu szczegółów.
Czy „Jezus z Judenfeldu” jest tylko sielską opowieścią o przymusowych wczasach polskiego duchownego? W żadnym razie! Miasteczko, do którego trafia Groser okazuje się nadzwyczaj ciekawe – pod względem ekumenicznym, historycznym i społecznym. Gdzie nie sięgnąć, czekają ludzkie historie i tragedie, gotowe do opowiedzenia, szukające zrozumienia i wybaczenia. Pojawią się dawni członkowie SS, bohaterowie wojenni, a ów Jezus z Judenfeldu okaże się… jednym z mieszkańców. Ksiądz Wacław, jak to z nim bywa, wmiesza się całkowicie w życie nie tylko swoich gospodarzy, ale całej lokalnej społeczności, szczególnie kilku jej członków. Nie obejdzie się bez sporów, przykrych słów, lekcji pokory i przełamywania siebie. Książka jest słodko-gorzka, czyli dokładnie taka, jaka powinna.
Cóż, nie napiszę o wadach tej powieści, bo uwielbiam i autora, i bohatera. Podoba mi się fabuła, całkowicie odmienna od dotychczasowych tomów przygód Grosera, zachwyca wielowątkowość i szczegółowość, z jaką Grzegorczyk oddał sylwetki mieszkańców Judenfeldu, z których każdy jest fascynujący na swój sposób. Pomimo „ciężkiego kalibru” tematyki, którą porusza, zachował lekkość i humorystyczny rys historii. Postać Grosera jest tak prawdziwa, żywa, nieidealna, zwyczajna i jednocześnie urzekająca, że trudno się nią nie zachwycić i jednocześnie trudno nie poczuć się przy niej jak w towarzystwie starego, dobrego znajomego. Po prostu, taki już jest Groser. Taki jest Grzegorczyk. Najlepiej smakują w duecie. 

moja ocena: 9,5/10