czwartek, 27 września 2012

"Klątwa tygrysa. Wyprawa." Colleen Houck


Wydawnictwo: Otwarte
Premiera: wrzesień 2012
Stron: 472
recenzja dla:

Tygrysy wciąż pociągające
 
Z przyjemnością spieszę donieść wszystkim fanom Coleen Houck oraz tym, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zetknąć się z jej twórczością, że najnowsza część „Klątwy tygrysa” jest równie dobra jak poprzednie. Wielu powie pewnie, że nawet lepsza. Mimo pewnych niedociągnięć literackich, autorka stanęła na wysokości zadania i zapewniła nam wspaniałą rozrywkę podczas lektury. Innymi słowy – indyjscy książęta zaklęci w tygrysy są tak samo pociągający jak w poprzednich dwóch tomach historii…
Trudno jest streścić całą niezwykłą historię w kilku zdaniach. Ci, którzy przeczytali dwie poprzednie części „Klątwy tygrysa” znają ją doskonale, pozostałym niech wystarczy informacja, że główna bohaterka Kelsey, zwyczajna amerykańska dziewczyna, została nagle wplątana w wydarzenia tak niezwykłe, że zapierające dech w piersiach. Najpierw poznała indyjskiego księcia zaklętego w tygrysa, później okazało się, że jest ich dwójka… a na końcu jeszcze, że to właśnie ona może zdjąć klątwę. Uściślając – tylko ona może ją zdjąć. Tak zaczęła się niebezpieczna i fascynująca jednocześnie podróż, w którą dziewczyna wyruszyła z książętami Dhirenem i Kishanem oraz panem Kadamem i Nilimą, którzy im pomagają. Nie mogło zabraknąć wątku romantycznego w postaci miłości Kelsey i Dhirena. Niestety, tragicznego również… Kiedy spotykamy bohaterów na początku trzeciej części „Klątwy tygrysa”, Dhiren zostaje odbity z rąk największego wroga Lokesha i okazuje się, że nie pamięta Kelsey oraz tego, co ich łączyło… Jednocześnie drugi z braci okazuje jej wyraźnie swoje uczucia i bohaterka będzie zmuszona wybierać. Nie ułatwi jej tego podróż do Siódmej Świątyni oraz spotkanie z kilkoma smokami strzegącymi skarbów i ważnych informacji. Prawda, że brzmi intrygująco?

Opowieść, którą oferuje nam Colleen Houck jest historią barwną, pełną orientalnego czaru, indyjskich tradycji i magii. Porywa swoją odmiennością i fabułą, od której trudno się oderwać. Chociaż została stworzona jako konkurencja dla skierowanych do młodzieży serii książek o wampirach, znajduje wierne czytelniczki wśród pań w każdym wieku. Te starsze z pewnością dopatrzą się drobnych nieścisłości oraz naiwności tej historii, może nawet nazwą ją infantylną… Ale i tak przeczytają z ciekawością do końca.

Co zatem można zarzucić „Klątwie tygrysa”? Przede wszystkim bazowanie na typowym schemacie psychologicznym, który wabi czytelniczki niczym lep. Oto mamy zwykłą, niepozorną, przeciętną wręcz dziewczynę (o, to taką jak ja! – myśli tutaj czytelniczka) oraz wspaniałego i przystojnego księcia z bajki, który wybiera właśnie ją (może mnie też się to przydarzy?). Tutaj dla odmiany książę jest nie jeden, ale dwóch. I obaj wybierają Kelsey! Czy to nie brzmi cudownie? Przyznaję się, że choć zazwyczaj unikam jak ognia takich historii, tutaj kupuję ją pięknie zapakowaną w indyjską otoczkę.

Druga kwestia to naszpikowanie podróży bohaterów nowinkami technicznymi, drogimi gadżetami i magicznymi przedmiotami, które ułatwiają i umożliwiają właściwie wszystko. Pan Kadam jawi się niczym Inspektor Gadget, gotowy wyjąć z rękawa czy nogawki dowolną zabawkę potrzebną w danej sytuacji. Dla mnie irytujące i odejmujące historii wiarygodności i czaru, ale może innym osobom spodobają się bohaterowie wyposażeni w supermoce i supersprzęty.

Jest w tej historii coś niezwykłego, co sprawia, że chcemy czytać ją dalej. Autorka zaskakuje niesamowitymi pomysłami i rozwiązaniami, których nie sposób przewidzieć. Nawet sprawa relacji między trójką głównych bohaterów jest tak zagmatwana i tak szybko się zmienia, że trudno się spodziewać konkretnych zdarzeń. Już sam ten wątek wystarczyłby, żeby wciągnąć czytelnika w lekturę. W towarzystwie tajemniczej legendy, straszliwej klątwy, niebezpiecznej wyprawy, smoków, potworów i przygód, staje się wspaniałą rozrywką. Jestem pewna, że „Klątwa tygrysa” znajdzie wielu wielbicieli, którzy z niecierpliwością będą wyczekiwać kolejnej części. Autorka zadbała bowiem, żeby ten tom zakończyć jeszcze bardziej niespodziewanie i dramatycznie niż poprzedni… A to rozbudza wyobraźnię – taka przecież jest rola dobrej książki, prawda? 

moja ocena: 8/10

niedziela, 9 września 2012

"Kocha, nie kocha" Rachel Herron

 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Premiera: czerwiec 2012
Stron: 416
recenzja dla:

Dla miłośniczek romansów
"Kocha, nie kocha" to powieść dedykowana miłośniczkom romansów porywających, trzymających w niepewności i zaskakujących żarem uczuć bohaterów. Nie wyobrażam sobie mężczyzny czytającego tę książkę. Choć, kto wie, może mam po prostu słabą wyobraźnię?
Książka Rachel Herron przenosi nas w świat tak odmienny od polskiej codzienności, że aż bajkowy. Wraz z główną bohaterką Abigail trafiamy do urokliwej miejscowości, pełnej wzgórz, pasących się owiec i wielkich gospodarstw. To świat, którym rządzą prawdziwi mężczyźni – silni, zapracowani, ogorzali od słońca i… patrzący na kobiety z pobłażaniem, politowaniem lub… pożądaniem (dotyczy najładniejszych niewiast). Taki jest lub wydaje się być Cade, główny bohater książki. To do jego gospodarstwa trafia Abigail, stając się właścicielką zrujnowanego domku na jego terenie. Jak to możliwe? Okazuje się, że sprawa została ukartowana przez Elizę, wielką sławę świata robótek ręcznych, znaną z talentu do przędzenia i robienia na drutach. Starsza pani zapisała w testamencie całe gospodarstwo Cade’owi, którego właściwie wychowywała jako ciotka, natomiast mały domek na jego obszarze - Abigail, z którą zaprzyjaźniła się mieszkając w mieście.

Nasza bohaterka jest młodą i piękną kobietą, której największym hobby jest robienie na drutach. Właściwie to nawet praca – Abigail zajmuje się pisaniem książek o robótkach i opracowywaniem nowych wzorów. Ucieka z miasta, próbując uwolnić się od prześladującego ją mężczyzny i tak trafia na farmę Cade’a. On sam jest rozwścieczony decyzją ciotki o podziale ziemi i obecnością zupełnie obcej dziewczyny. Z czasem zauważa jednak pewne plusy posiadania takiej sąsiadki. Co więcej, zauważa samą sąsiadkę, do której coś go przyciąga, wbrew niechęci, którą sobie obiecał. A jak na swojego gospodarza reaguje Abigail? Bardzo emocjonalnie i… zmiennie.

Powieść cechuje wartka akcja i zgrabna narracja. Z pewnością wciąga czytelniczkę w wydarzenia i nie pozwala pozostać obojętną. Niestety, momentami też śmieszy lub irytuje infantylizmem bohaterów, patetycznymi opisami i przekoloryzowanymi wydarzeniami. Chwilami przypomina wręcz wenezuelską lub brazylijską telenowelę, pełną namiętnością, pożądania i wydarzeń tyle tragicznych i porywających, co nierealnych. Właśnie tutaj można wpasować sceny ratowania ukochanej w ostatniej sekundzie przed wybuchem szopy pełnej butli z rozpuszczalnikami (tak, słusznie przypuszczacie - ratowania z narażeniem życia, przez zakrycie jej własnym ciałem!) czy nagłego wybuchu pożądania podczas przypadkowego spotkania bohaterów w łazience. Opisy "mięśni drgających na nagim torsie" i tym podobnych, tylko potęgują moje odczucia.

Nie jest to z pewnością ambitna lektura dla miłośników wartościowych książek z przesłaniem. Takich rozczaruje swoim infantylizmem. Doskonale za to nadaje się do czytania podczas wakacji, jako niezobowiązująca i niewymagająca myślenia powieść pełna emocji, trzymająca w napięciu i… rozbudzająca marzenia. Z pewnością sprawi wiele radości podczas wakacyjnej podróży, ale też rozgrzeje w zimowy wieczór, najlepiej w towarzystwie gorącej herbaty lub lampki wina.

moja ocena: 6/10

sobota, 8 września 2012

"Na rozstaju dróg" Richard Paul Evans


Wydawnictwo: Znak
Premiera: sierpień 2012
Stron: 304
recenzja dla:

Podróż coraz ciekawsza

 "Na rozstaju dróg" to druga część "Dzienników pisanych w drodze" autorstwa Richarda Paula Evansa. Całkiem niedawno, recenzując część pierwszą („Dotknąć nieba”) pisałam, że warto po nią sięgnąć, bo ma pozytywne przesłanie i zawiera liczne perełki w postaci cytatów z dziennika głównego bohatera. Teraz napisałabym, że warto po nią sięgnąć przede wszystkim dlatego, żeby móc przeczytać część drugą. O ile poprzednia była bardzo dobra, ta jest po prostu świetna. I nie potrafię sobie wyobrazić czym jeszcze może nas zaskoczyć autor w kolejnej… A Richard Evans zaskakuje mnie coraz bardziej. Po pierwsze przejściem od cukierkowych scenariuszy z przewidywalnym happy endem do opowieści mocnych, ale realistycznych, porywających swoją fabułą. Po drugie sięganiem po historie, które naprawdę się wydarzyły, czerpaniem z bogatych wspomnień niezwykłych osób. Po trzecie – dojrzałością stylu, pięknym, prostym językiem, który czyta się i wchłania w sposób naturalny, niewymuszony. I naprawdę nie wiem skąd Evans bierze myśli zamieszczane jako zapiski bohatera, ale jeśli wymyśla je sam, to jestem pełna podziwu dla jego mądrości i precyzji ujęcia tak wielu treści w tak niewielu słowach.

Nie będę ukrywać, że historia Alana Christoffersena mnie urzekła. Oto mężczyzna, który, utraciwszy po wypadku żonę, a po oszustwie wspólnika również firmę, dochody i cały majątek, wyrusza w podróż. Podróż niezwykłą, bo pieszą i wiodącą… przez całe Stany Zjednoczone. W pierwszej części "Dzienników..." nie dochodzi jednak daleko, zaatakowany i ugodzony nożem przez bandę nastolatków w okolicach Spokane. W drugiej budzi się w szpitalu i przekonuje, że poza złymi ludźmi na trasie jego wędrówki znalazło się też wielu dobrych i całkowicie bezinteresownych. Co ważniejsze, tych drugich jest zdecydowanie więcej. Ktoś pomógł mu, zanim wykrwawił się na poboczu drogi, ktoś zaopiekował nim w szpitalu, pomógł w rehabilitacji, a jeszcze ktoś inny zaoferował mu mieszkanie na czas rekonwalescencji. Obcej osobie, zupełnie za darmo i bez żadnych wymagań. Szybko jednak okaże się, że dobre uczynki są najlepszą walutą i właśnie w niej Alan "zapłaci" za pomoc swojej gospodyni. Kto wie, które z nich tak naprawdę bardziej potrzebuje pomocy…

Podróż i cierpienie bohatera są prawdziwe aż do bólu. Dosłownie. Nie brakuje wypadków, groźnych sytuacji, zwątpienia, poczucia straty, rozpaczy, rezygnacji, zmagania się z problemami własnymi i innych, wątpliwości co robić dalej i pytań czy warto iść aż na drugi koniec kraju, by odnaleźć siebie. Coś wam to przypomina? Mnie również - drogę, jaką każdy z nas przechodzi, zwyczajne, codzienne życie. Opowieść Alana uczy nas, że nie wolno się poddawać, nawet jeśli nie wiemy, co nas spotka po drodze ani nawet nie znamy celu wędrówki. Każe wierzyć, że dobro przetrwa i zwycięży. Daje nadzieję, że cierpienie i strata mają sens, nawet jeśli nie odkrywamy go od razu. Nawet, jeśli nie odkrywamy go nigdy.

Z pewnością "Na rozstaju dróg" zaliczę do grona najciekawszych nowości tego roku i postawię na półce z ulubionymi książkami – tymi, które często polecam i pożyczam znajomym. ­Bo coraz trudniej o książki wartościowe, niosące konkretne przesłanie a nie tylko błahą rozrywkę i możliwość zabicia czasu. Ufając talentowi i mądrości Richarda Evansa, polecę czytelnikom wszystkie części "Dzienników pisanych w drodze". I z niecierpliwością będę czekać na tą ostatnią, by przekonać się, co czeka Alana na końcu tak niezwykłej wędrówki.

moja ocena: 9,5/10