Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Premiera: listopad 2012
Stron: 256
recenzja dla:
Czy księża mają cellulit?
Kto nie zna Grzegorczyka? Ręka do góry. A teraz – kto nie zna
Grosera? Naprawdę? Są tacy? Spieszę więc z wyjaśnieniem, że Grzegorczyk
Jan to jeden z najlepszych współczesnych polskich autorów. Groser
natomiast dzielnie walczy z serialowym ojcem Mateuszem o miano
najbardziej znanego w Polsce księdza. Ponieważ ten drugi jest
importowany z Włoch, Groser zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Jego
przygody mieliśmy okazję poznać we wspaniałej trylogii „Przypadków
księdza Grosera” („Adieu”, „Trufle”, „Cudze pole”), która pozostawiła
głównego bohatera w sytuacji zawieszenia, domagającej się ciągu
dalszego… Czytelnicy czekali, prosili, nalegali… Grzegorczyk zarzekał
się, że do przygód duchownego nie wróci i pisał inne książki (m.in.
„Chaszcze”, „Puszczyk”). Obietnicę, na szczęście, złamał, zaskakując
fanów… retrospekcją. Oto cofamy się w czasie przed okres opisany w
trylogii i wraz z głównym bohaterem trafiamy do Austrii. A skąd on się
tam wziął? No cóż, jak to Groser, jechał sobie rowerem w odwiedziny do
papieża…
Ksiądz Wacław jechał przez Alpy, co jest szczegółem bardzo istotnym.
Kiedy więc ulega wypadkowi, trafia do uroczej górskiej miejscowości
Judenfeld, gdzie opiekę nad nim obejmuje ewangelicki duchowny wraz z
żoną. Właściwie „trafia” to zbyt łagodne określenie, Groser grzęźnie na
dobre – bo jak jechać dalej na rowerze z nogą w gipsie? Mateusz i
Agnieszka Konopiukowie zapewniają mu opiekę i rozrywkę, organizując
wycieczki i spotkania z mieszkańcami Judenfeldu. Szybko okazuje się, że
właściwie Mateusz jest księdzem katolickim, który dla kobiety porzucił
swój stan, kraj… i na obczyźnie został proboszczem ewangelickiej
parafii. Wątek ten (częsty u Grzegorczyka) staje się przyczynkiem do
wielu żartów. Tytułowy cellulit u księży jest właśnie jednym z nich… Ale
nie zdradzajmy zbyt wielu szczegółów.
Czy „Jezus z Judenfeldu” jest tylko sielską opowieścią o przymusowych
wczasach polskiego duchownego? W żadnym razie! Miasteczko, do którego
trafia Groser okazuje się nadzwyczaj ciekawe – pod względem
ekumenicznym, historycznym i społecznym. Gdzie nie sięgnąć, czekają
ludzkie historie i tragedie, gotowe do opowiedzenia, szukające
zrozumienia i wybaczenia. Pojawią się dawni członkowie SS, bohaterowie
wojenni, a ów Jezus z Judenfeldu okaże się… jednym z mieszkańców.
Ksiądz Wacław, jak to z nim bywa, wmiesza się całkowicie w życie nie
tylko swoich gospodarzy, ale całej lokalnej społeczności, szczególnie
kilku jej członków. Nie obejdzie się bez sporów, przykrych słów, lekcji
pokory i przełamywania siebie. Książka jest słodko-gorzka, czyli
dokładnie taka, jaka powinna.
Cóż, nie napiszę o wadach tej powieści, bo uwielbiam i autora, i bohatera. Podoba mi się fabuła, całkowicie odmienna od dotychczasowych tomów przygód Grosera, zachwyca wielowątkowość i szczegółowość, z jaką Grzegorczyk oddał sylwetki mieszkańców Judenfeldu, z których każdy jest fascynujący na swój sposób. Pomimo „ciężkiego kalibru” tematyki, którą porusza, zachował lekkość i humorystyczny rys historii. Postać Grosera jest tak prawdziwa, żywa, nieidealna, zwyczajna i jednocześnie urzekająca, że trudno się nią nie zachwycić i jednocześnie trudno nie poczuć się przy niej jak w towarzystwie starego, dobrego znajomego. Po prostu, taki już jest Groser. Taki jest Grzegorczyk. Najlepiej smakują w duecie.
Cóż, nie napiszę o wadach tej powieści, bo uwielbiam i autora, i bohatera. Podoba mi się fabuła, całkowicie odmienna od dotychczasowych tomów przygód Grosera, zachwyca wielowątkowość i szczegółowość, z jaką Grzegorczyk oddał sylwetki mieszkańców Judenfeldu, z których każdy jest fascynujący na swój sposób. Pomimo „ciężkiego kalibru” tematyki, którą porusza, zachował lekkość i humorystyczny rys historii. Postać Grosera jest tak prawdziwa, żywa, nieidealna, zwyczajna i jednocześnie urzekająca, że trudno się nią nie zachwycić i jednocześnie trudno nie poczuć się przy niej jak w towarzystwie starego, dobrego znajomego. Po prostu, taki już jest Groser. Taki jest Grzegorczyk. Najlepiej smakują w duecie.
moja ocena: 9,5/10
To ja pierwsza łapkę podniosę, nie znam - przyznaję :(, ale Ty rozjaśniłaś mi trochę wiedzę :)
OdpowiedzUsuńPolecam poznać, warto! :)
UsuńInteresująca recenzja a tytuł już sobie zanotowałam:)
OdpowiedzUsuńale podchlebianie
OdpowiedzUsuń