Wydawnictwo: Jedność
Premiera: maj 2012
Stron: 208
recenzja dla:
O bieganiu bez biegania
Większość maratończyków lub kandydatów na maratończyków widząc tytuł
tej książki, zapragnie po nią sięgnąć. Ów trzydziesty kilometr to
granica wytrzymałości ludzkiego organizmu, bariera, za którą w biegu
maratońskim (liczącym przecież ponad 42 km) zaczyna się prawdziwa walka.
Owszem, to granica umowna, każdy biegacz może ją mieć gdzie indziej,
ale w biegowym slangu przyjęła się trzydziestka. Nic więc dziwnego, że
tytuł przyciąga „wtajemniczonych”, żądnych wiedzy jak poradzić sobie z
ograniczeniami własnego ciała i umysłu.
Przyciąga i… niestety, rozczarowuje. O bieganiu jest tu stosunkowo
niewiele, w dodatku pobieżnie i jakoś tak bez zaangażowania i serca.
„Trzydziesty kilometr” z literaturą sportową, pamiętnikami biegacza czy
sprawozdaniem z przygotowań do startu ma naprawdę niewiele wspólnego. To
zdecydowanie książka psychologiczna i jako taką należy ją czytać, żeby
uniknąć rozczarowania. Choć i o to będzie trudno, bowiem autorowi można
zarzucić kilka niedociągnięć. Poza tym, że bieganie, które miało być
osią książki, potraktował „po łebkach”, poruszył też sporo wątków
jednocześnie, części z nich nie rozwijając i nie kończąc, spłycił trochę
relację głównego bohatera i jego przyjaciela i zupełnie zignorował
wątek jego relacji z dziewczyną. Czytelnik może odnieść wrażenie, że to
sprawa całkowicie poboczna i nieistotna, tymczasem to właśnie ona w
znaczącym stopniu wpłynęła na decyzję o zmianie życia i starcie w
maratonie. Ale do rzeczy…
Radek to mężczyzna, któremu posypało się życie, a przynajmniej tak
się czuje. Problemy w pracy, rodzinie, rozstanie z dziewczyną i do tego
brak akceptacji siebie. Kto z nas tego nie zna? To prosta droga do
rozpaczy i całkowitego poddania się. Żeby tego uniknąć, Radek ulega
namowom przyjaciela, by skorzystał z terapii psychologicznej i…
przebiegł maraton. Bieganie jest dobre na wszystko, naprawdę, wiem z
doświadczenia. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autor książki mógł
to zaznaczyć dobitniej, wyrazić inaczej, rozwinąć… Czuję niedosyt i nic
na to nie poradzę. W każdym razie Radek zaczyna biegać, zmagać się ze
sobą, próbując udowodnić, że może zwyciężyć. Oczywiście, przekonać o tym
chce tych, którzy w niego nie wierzą, a zwłaszcza swoją byłą
dziewczynę, ale tak naprawdę udowadnia swoją siłę samemu sobie.
Trzydziesty kilometr to określenie pewnej granicy, której doświadcza
każdy biegacz długodystansowy. Może ona faktycznie mieścić się w takiej
odległości od linii startu, może też znacznie dalej lub bliżej. To
symbolika. Podobnie jest z życiem – mamy jakąś granicę, za którą zaczyna
się naprawdę ostra walka o siebie, swoich bliskich i o szczęście.
Bohater książki mierzy się więc nie tylko z biegowym zjawiskiem
„ściany”, ale też z pewną granicą w swoim życiu. Jak jedno ma się do
drugiego? Systematyczna praca nad sobą i przekonywanie się, że możemy
pobiec dalej i dłużej niż poprzedniego dnia, a potem dotrzeć do mety
maratonu, pozwala nabrać przekonania, że życiowy trzydziesty kilometr
też pokonamy. Z powodu tej analogii warto sięgnąć po książkę. Szkoda
jednak, że autor nie wykorzystał wspaniałej szansy, by stworzyć
wciągającą i rzeczową, wielowątkową powieść. Szkoda.
Nie dla mnie. Pomysł na książkę fajny, ale wykonanie już mniej. Szkoda...
OdpowiedzUsuń