poniedziałek, 18 czerwca 2012

"Alibi na szczęście" Anna Ficner - Ogonowska


Wydawnictwo: Znak
Premiera: maj 2012
Stron:672
recenzja dla:

Debiut przez wielkie "D" 
 
Książka Anny Ficner-Ogonowskiej to publikacja zaskakująca pod wieloma względami. Po pierwsze, to debiut literacki niezamierzony przez autorkę - ujrzał światło dzienne dzięki jej mężowi, który potajemnie wysłał powieść do wydawnictwa, nie pozwalając żonie pisać „do szuflady”. Po drugie, to debiut przez wielkie „D” – odpowiednio nagłośniony, rozreklamowany, z rekomendacjami Danuty Stenki i Artura Żmijewskiego na okładce. Po trzecie, przyznać należy, że pierwsza powieść w wymiarze 650 stron robi wrażenie. Powiększa je dodatkowo zapowiedź kolejnej części. Po czwarte, dla czytelnika recenzji z pewnością najważniejsze, „Alibi na szczęście” czyta się naprawdę doskonale.
Sam fakt, że historia miłosna opisana w tak obszernej książce nie dłuży się i nie irytuje powolnym rozwojem akcji, ale wciąga, nie pozwalając się odezwać od lektury, świadczy o niewątpliwym talencie autorki. Po tak wielu stronach i długim czasie spędzonym z bohaterami powieści... mam ochotę na kolejne minuty i kolejne strony! Z niecierpliwością będę czekać do września, żeby ponownie spotkać „przyszywane” siostry, Hankę i Dominikę, Mikołaja, Przemka, serdeczną panią Irenkę, mówiącą wierszem Aldonę, urocze bliźniaczki Ulę i Zuzę, dorastającego Mateusza i wielu innych... Każda z postaci jest tak wyrazista, tak realna, że odnoszę wrażenie, jakbym co rano spotykała mamę Mikołaja w warzywniaku pani Walentyny, a Hankę na pobliskim bazarku. Jestem pełna podziwu dla autorki, która z taką dokładnością i cierpliwością zarysowała sylwetki bohaterów, każdą tak różną od pozostałych, tak dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Jak można nie polubić pełnej życia Dominiki, sypiącej zabawnymi powiedzeniami jak z rękawa, szalonej i zabieganej, jedzącej palcami i dyrygującej życiem przyjaciółki, ale zawsze troszczącej się o nią ze szczerego serca? I jak nie ulec czarowi pani Irenki, będącej uosobieniem dobroci, wymarzoną ciocią albo babcią, która na każdą bolączkę znajdzie sposób, czy to w formie rozmowy przy herbatce z cytryną, czy w milczącym uścisku i całusie w czoło?
„Alibi na szczęście” to historia wielkiej miłości, opowieść o cierpliwości i determinacji w walce o ukochaną osobę. Hanna Lerska to młoda nauczycielka wiodąca uporządkowane, idealne wręcz życie. Piękny dom, praca, liczne pasje, uroda... Wydaje się, że ma wszystko, o czym może marzyć dwudziestosześciolatka. Ale to tylko pozory, pod którymi skrywają się straszliwe wspomnienia, nieopisany ból i strach, którego nie sposób pokonać. O tym wszystkim nie wie jednak Mikołaj, prowadzący firmę architektoniczną w centrum Warszawy. Zakochuje się w Hance i postanawia o nią walczyć. Nie podejrzewa nawet jak długa i trudna droga go czeka. W jej przejściu pomoże mu wspólnik i przyjaciel, Przemek oraz Dominika – przyjaciółka Hani, zżyta z nią jak z siostrą.
Powieść ma w sobie coś niezwykłego, co sprawia, że pomimo potężnego ładunku uczuciowego, miłosnej monotematyczności i obszerności, czyta się ją jednym tchem. Pochłania niczym doskonały kryminał, co sugeruje Artur Żmijewski w cytowanej na okładce recenzji. Jest przy tym wyważona – nie razi nadmiarem romantycznych scen, a przy tym każdą z nich opisuje bardzo szczegółowo i subtelnie. Czytelnik ma wrażenie, że narracja zwalnia, koncentruje się na bohaterach, zamyka w niewielkiej przestrzeni ich spojrzeń i słów. Staje się intymna, ale jednocześnie zachowuje umiar. Jest dokładnie taka, jakiej oczekiwałabym od książki tego gatunku.

Po wielu zachwytach, wypada mi przyznać, że z pewnością nie każdemu czytelnikowi „Alibi na szczęście” przypadnie do gustu. Domyślam się też, że trafi przede wszystkim w ręce czytelniczek. I pewnie jest trochę bajkowa, ale ja chcę wierzyć, że taka historia może się przydarzyć każdemu z nas. Być może już się zdarzyła? Powieść niesie nadzieję, każe wierzyć, że z każdej sytuacji jest wyjście, złe wspomnienia można oswoić, a szansa na szczęście jest w zasięgu ręki. I pozostaje mi życzyć – autorce weny twórczej, czytelnikom przyjemnej lektury tej i, miejmy nadzieję, kolejnych powieści Anny Ficner – Ogonowskiej.

moja ocena: 9/10

9 komentarzy:

  1. Rzadko czytam literaturę polską, ale dla tej książki z pewnością zrobię wyjątek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaintrygowałaś mnie:) To raczej nie mój gatunek, ale powoli się przekonuję;)

    Dodaję Twój blog do obserwowanych, mam nadzieję, że pozwolisz więc, bym zaglądała tu częściej?:) Zapraszam również do siebie do przeczytania nowej recenzji i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam uprzedzenia do polskich historii miłosnych, nie wiem, czy w tym przypadku słuszne... jak myślisz, dam radę się przełamać po lekturze tej książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mam (miałam?) podobne uprzedzenia, ale tą książkę czytało mi się bardzo dobrze. Więc sądzę, że dasz radę :)

      Usuń
    2. Jedna z książek, które zamierzam przeczytać w najbliższym czasie. Strasznie mnie kusi.

      Dodałam twój blog do obserwowanych, będę tu często zaglądać:)

      Usuń
  4. Książka rewelacyjna!!!!! Nie można się oderwać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. super książeczka - pochłania i nie można sie od niej oderwać

    OdpowiedzUsuń
  6. Zarówno "Alibi..." jak i "Krok..." są świetne. Przeczytałam jednym tchem. Z cichą nadzieję czekam na część trzecią.

    OdpowiedzUsuń